Articles for Christians at TrueChristianity.Info. W poszukiwaniu „tego czegoś” Christianity - Articles - Młodzież
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
W poszukiwaniu „tego czegoś”
   

Autor: Jacek Pulikowski,
Miłujcie się! 2/2004 → Młodzież



Tato!

     Stoję właśnie chyba przed najważniejszą, jak do tej pory, decyzją w swoim dotychczasowym życiu. Nie ma przy mnie obecnie nikogo, kto mógłby mi coś doradzić. Poszukuję więc Twojej rady i pomocy! Chodzi o podjęcie decyzji – być z człowiekiem, którego kocham i jestem z nim od czterech lat, czy nie?!

     Poznaliśmy się, kiedy ja kończyłam liceum, a on był na drugim roku studiów. Wtedy byłam szalenie zależna od swoich rodziców. Żyłam jak grzeczne, osiemnastoletnie dziecko prowadzone za rączkę. Oczywiście nie mówię tu o rozwoju intelektualnym, tylko raczej duchowo-emocjonalnym. Rodzice od zawsze byli moim autorytetem, więc często powtarzałam ich opinie jako swoje; nierzadko nie umiałam sama podjąć  decyzji. Marek – samodzielny, zdecydowany – już zaczynał sam się utrzymywać. Widziałam czasem, jak ma dosyć i mnie, i moich rodziców, którzy by chcieli, żebym ciągle była ich małą córeczką...

     Ale dobrze mi z nim było. Nie zastanawiałam się, czy będę jego żoną czy nie. Po prostu dobrze nam było razem i gdzieś tam w tle były plany, rozmowy o przyszłości. Tak było i jest do teraz. Tylko że ja wyjechałam na rok na stypendium. Wreszcie sama. Wreszcie bez nikogo, kto decydowałby za mnie. Nowi ludzie, nowe środowisko, inny kraj i moje usamodzielnianie się. Jeszcze raz wiele rzeczy sobie przemyślałam. Bez Marka. Odwiedził mnie tu i całkowicie podzielał mój entuzjazm, moje nowe plany. Bardzo się cieszył, że sama tak doskonale sobie daję radę, że mam tyle wiary, siły, tyle nowej energii... Cieszył się z tego, że zaczynam sama podejmować decyzje, że dojrzewam, że się rozwijam.

     I pośród tych moich przemyśleń pojawił się również on sam. Zadałam sobie pytanie: „Czy nasz związek jest taki, jak sobie wymarzyłam?”. Mój rozum od początku podsuwa mi obrazy mojego kochanego Marka w różnych sytuacjach i – tak. Kocham go. Jest wspaniałym człowiekiem, będzie na pewno świetnym mężem i ojcem. Ma niesamowite podejście do dzieci. (...) Snuliśmy już przecież plany o adopcji, własnych dzieciach... Jest cudownym mężczyzną i bardzo go kocham, podziwiam, szanuję…

     Zdałam sobie jednak sprawę, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje, czegoś nienazywalnego, tego czegoś, co powoduje, że kobieta bez chwili wahania mówi mężczyźnie, że nie wyobraża sobie bez niego życia. Nie wiem, czy to jakaś inna miłość… Brak mi pewności, czy chcę przeżyć z Markiem całe swoje życie, choć to tylko skrawek mojego serca się buntuje. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale lawina poszła już w dół. Powiedziałam mu o swoich wątpliwościach… A on początkowo się ucieszył. Myślał, że chcę pracować nad naszym związkiem, że chcę, aby nam było jeszcze lepiej. Od razu się pytał, co w nim widzę takiego, co mi przeszkadza, co jest w takim razie nie tak… A ja mogłam mu tylko odpowiedzieć, że po prostu nie wiem, czy chcę w przyszłości zostać jego żoną, bo nie jestem pewna, czy czuję do niego „to coś”.

     A Marek to zrozumiał tak, że już go nie kocham i że chcę się z nim rozstać. Zaczęłam od razu zaprzeczać, że źle mnie zrozumiał, że bardzo go kocham… Ale dla niego jest to jasne. Kocham go, ale trochę go nie kocham. Sama nie rozumiem, jak to jest możliwe. Nie wiem, co mam robić, bo nie chcę Markowi robić nadziei, że jeszcze poczuję „to” do niego… Bo ja nawet nie wiem, co to jest.

      Strasznie się czuję, nie mogę nic zrobić. Chyba teraz bardziej za nim tęsknię niż wcześniej, od początku swojego pobytu za granicą… Buntuję się przeciwko sobie. Zaczęłam się modlić o to, żebym poczuła do Marka właśnie to „coś”, żebyśmy byli razem.

     Ale czasem też myślę, że jeśli to jest dla mnie podświadomie takie ważne, to czy sprzeciwiać się temu i walczyć? Boję się strasznie. Nie mogę znieść myśli, że człowiek, którego kocham, przeze mnie tak cierpi. Czasem już nawet zaczynam żałować, że miał nieszczęście mnie poznać. Przecież on od czterech lat dla mnie, dla nas, już pracuje! Tyle planów, tyle marzeń... Nie chcę go tracić i wiem, że go kocham. Ale to zdradzieckie uczucie, jakieś niespełnione marzenie, gdzieś się czai na dnie serca. A ja nie wiem, co mam z tym zrobić.

     Za rok kończę studia. Marek, myślę, chciałby już wiedzieć czy ma czekać czy nie. A ja mam mętlik w głowie. Nie wiem, czy jest to miłość mojego życia i czy czasem nie powinnam szukać dalej. Nie wiem tylko, czy jestem w takim razie w stanie odejść od Marka.

     Wiem, że decyzję muszę podjąć sama. Ale może jest coś, o czym zapomniałam, coś o wiele ważniejszego, a potrzebnego do podjęcia tej decyzji…

     Jeśli znajdzie Tato dla nas chwilkę czasu i napisze, może to uratuje nasz związek, może inaczej na to wszystko spojrzę… Z góry bardzo dziękuję i pozdrawiam

Basia

Droga Basiu!

Nie gniewaj się, ale pierwsze, co pomyślałem, to... przełożyć Cię przez kolano i dać Ci klapsa. Ciekawe, kto Ci naopowiadał (przepraszam) bzdur o „tym czymś” niezwykłym, co rozwiewa wszelkie wątpliwości. Pomyślmy spokojnie. „To coś” musiałoby rozegrać się w uczuciach, być jakimś olśnieniem. Obiektywnie rzecz biorąc, im dłużej trwa znajomość, tym trudniej o olśnienie. Podporządkowanie silnym uczuciom najważniejszych decyzji życiowych doprowadziło wielu do... ruiny życia. A co ma zrobić żona, gdy „to coś” pojawi się po ślubie, i to wcale nie w kierunku jej męża? A przecież uczucia są zmienne, więc „to coś” może pojawić się więcej razy w stosunku do kolejnych osób. Czy za każdym razem „to coś” ma decydować o rozbiciu poprzedniego związku i zawarciu nowego „małżeństwa”? Czy nie pomyślałaś, że komuś może zależeć na takim właśnie podejściu młodych do małżeństwa? Przecież to woda na młyn wszystkich, którzy zarabiają na nietrwałości związków i, mówiąc delikatnie, bałaganie seksualnym, na wchodzeniu w coraz to nowe, często krótkotrwałe związki, w których nie ma miejsca ani czasu dla dzieci. Trzeba więc „wyposażyć” współżycie płciowe w odpowiednie „zabezpieczenia” i... interes się kręci. Sam słyszałem, jak pani psycholog na falach eteru ogólnopolskiego radia doradzała kobiecie pozostawienie męża i trójki dzieci, bo słuchaczka poczuła „to coś” do spotkanego kolegi z lat szkolnych. Jak określiła: „prawdziwej miłości jej życia”. Miała odejść w „imię szczęścia i uczciwości wobec samej siebie”, jak to pięknie określiła pani psycholog... Ostatnio notuje się lawinę rozpadów małżeństw na skutek (wydawać by się mogło niewinnych) flirtów przez Internet. Co to za sztuka wzbudzić w kimś obcym „to coś”, gdy on(a) nic o mnie nie wie i nawet nie może skontrolować już nie tylko prawdziwości słów, ale nawet miny, z jaką są wypowiadane?...

Basiu, wygląda na to, że padłaś ofiarą masowej propagandy głoszonej przez hedonistyczny świat, jakoby wszystko należało podporządkować już nie tyko uczuciom, ale nawet chwilowym odczuciom. To droga do zagubienia się w życiu, prowadząca w konsekwencji do niemożności utworzenia trwałego, dozgonnego związku. Człowiek otrzymał od Stwórcy przymioty stwórcze (rozum i wolę) po to, by z nich korzystał w konstruowaniu swego życia i przy podejmowaniu życiowo ważnych decyzji.

Mam nadzieję, że to, co napisałem, jest czytelne, lecz zdaję sobie sprawę, że nie jest jeszcze odpowiedzią na Twój problem. Bo z drugiej strony nie należy lekceważyć nieokreślonych bliżej odczuć, że może to jednak „nie ten”. Nie licz jednak na to, że spotkasz kogoś takiego, przy kim nawet jeszcze w dniu ślubu nie będziesz miała choćby drobnych obaw i wątpliwości. Normalne jest, że każdej poważnej, zwłaszcza nieodwołalnej, decyzji towarzyszy pewien niepokój, obawa. Potęguje to fakt, że młodzi ludzie w naszym kraju rzadko osobiście podejmują przed ślubem jakieś inne naprawdę życiowo ważne decyzje.

Do czego Cię namawiam, Basiu? Otóż zamiast czekać na jakieś nieokreślone „coś”, weź sprawę w swoje ręce i raz jeszcze przeanalizuj rozumnie i spokojnie to, czy masz być z Markiem czy nie. Postaram Ci się w tym pomóc.

Po pierwsze. Zadaj sobie pytanie: co byś poradziła swojej kochanej córeczce, która by Ci przedstawiła (za jakieś dwadzieścia lat) „analogicznego Marka” i spytała, czy ma wyjść za niego? Czy wiedząc wszystko, co wiesz o Marku, próbowałabyś ją odwieść od zamążpójścia, czy przeciwnie, aprobowałabyś ten pomysł? Jeżeli kategorycznie odpowiesz, żebyś ją próbowała obronić przed małżeństwem z „takim typem” – no to Marek rzeczywiście nie jest dla Ciebie. Jeżeli jednak uradowałabyś się całą sobą z takiego zięcia, to dzwoń natychmiast do Marka i odwołuj wszystkie głupoty, których mu nagadałaś. Zapewne jednak odpowiedź Twoja nie będzie tak skrajnie radykalna. Jeżeli powiedziałabyś: „tak, ale...”, to czytaj dalej.

Po drugie. Zadaj sobie pytanie: czy chciałabyś mieć takiego syna jak Marek? Jeżeli „zdecydowanie tak”, to punkt dla niego. Odpowiedź: „zdecydowanie nie” – potraktuj bardzo poważnie. Odpowiedź „tak, ale...” wskazuje na tereny, nad którymi trzeba będzie popracować albo się z nimi pogodzić. Czy byłoby to możliwe?

Po trzecie. Spójrz na Marka jako na męża, opiekuna, ojca dzieci. Tu pomocne mogą być funkcje ojca, które wymienia Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Familiaris consortio:

  • odpowiedzialność za życie poczęte,
  • udział w wychowaniu dzieci,
  • zabezpieczenie bytu i bezpieczeństwa rodzinie,
  • dawanie świadectwa dojrzałego życia chrześcijańskiego.

Jeżeli Marek nadaje się do poważnego i pełnego wypełnienia wymienionych funkcji, to znaczy o wiele więcej niż jakieś nieokreślone „coś”, w co każe Ci wierzyć zwariowany świat.

Po czwarte. Jeżeli po powyższych pytaniach twój chłopak nie zostanie zdyskwalifikowany, to dalszą znajomość poświęćcie na bliższe poznanie tego, co w małżeństwie naprawdę ważne, oraz na pracę nad sobą, by być lepszą żoną, lepszym mężem. Tyle motywacji może nie będziecie już mieć nigdy później w życiu. Etap zdobywania ukochanej osoby i chęci jej zaimponowania  po prostu dodaje skrzydeł. Tę szansę należy jak najlepiej wykorzystać do wzrostu w dobru, do rozwoju osobowego dla dobra przyszłego małżeństwa. Można by tu dawać szereg podpowiedzi szczegółowych pomagających w prawdziwym poznaniu (czyli poznaniu w prawdzie). Wymienię tylko kilka fundamentalnych uwag, byś czegoś ważnego nie przeoczyła, nie zaniedbała i nie zlekceważyła.

1. Poznanie świata wartości, a w szczególności stosunku do Boga i Jego przykazań. Czy je szanuje bezwzględnie, czy nagina w zależności od okoliczności i własnej ochoty? Wielkim i ważnym sprawdzianem jest jego podejście do czystości przedmałżeńskiej.

2. Poznanie rodziny przyszłego męża (żony) jest kopalnią wiedzy o nim samym (niej samej). Jest jednocześnie poznaniem stron mocnych, ale i niebezpieczeństw, jakie będą zagrażać Waszej przyszłej rodzinie. Poznając, postaw sobie pytanie, czy potrafisz pokochać teściów takimi, jacy są. Zobacz, jak on traktuje matkę i siostry (jeżeli je ma), a dowiesz się tego, jak możesz być traktowana w przyszłości, gdy skończy się etap zdobywania i młodzieńczej fascynacji. Można to oczywiście przepracować, lecz nie łudź się naiwnie, że wszystkimi innymi kobietami będzie pomiatał, a Ciebie jedną będzie szanował do końca życia.

3. Poznaj, czy jest w nim chęć i zdolność do pracy nad sobą. Taki człowiek może ogromnie dużo osiągnąć, nawet startując z naprawdę kiepskich warunków. Jeżeli jednak ciągle powtarza: „takiego mnie masz, taki już jestem” itp., uważaj, bo nawet gdy jest dzisiaj „nie najgorszy”, to jego postawa jest nierozwojowa i wiele w życiu nie osiągnie.

4. Wreszcie ostatnie ostrzeżenie: bardzo silne, „napięte” uczucia utrudniają poznanie. Zwłaszcza tak łatwe do wywołania napięcia towarzyszące bliskości cielesnej i, mówiąc wprost, pobudzeniu seksualnemu, całkowicie potrafią zamazać prawdziwy obraz drugiej osoby. Zakochani zakładają wówczas jakby różowe okulary, które często, niestety, spadają dopiero po ślubie i – zaczyna się dramat trwający nieraz całe życie.

Mam nadzieję, że dostarczyłem Ci trochę materiału do przemyśleń. Oczywiście decyzję musisz podjąć sama. A jeszcze lepiej, rozważając to wszystko na kolanach przed „obliczem Boga” – co On, Widzący wszystko, doradziłby Ci jako dobry Ojciec.

Wierzę, że podejmiesz mądrą decyzję, i modlę się o to.

Tato

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: