Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Ewangelia jak chleb (cz. 2.) Christianity - Articles - Temat numeru
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Ewangelia jak chleb (cz. 2.)
   

Autor: Teresa Tyszkiewicz,
Miłujcie się! 2/2007 → Temat numeru



Wybuch II wojny światowej zastał ks. Jana Zieję na stanowisku kapelana 84. Pułku Strzelców Poleskich. Już sam fakt wojny był dla jego pacyfistycznych poglądów czymś strasznym. Cóż miał mówić do swoich żołnierzy, którzy szli zabijać lub ginąć? Mówił im o wartościach, za które warto oddać życie: rodzinie, narodzie, ojczyźnie.

Zdaniem dowódców za mało zagrzewał ducha bojowego; po swojemu uzupełniali jego kazania.

Po ciężkich walkach pod Bełchatowem resztki pułku przez Warszawę dotarły do Modlina. Po skończonych działaniach wojennych ks. Zieja pozostał w szpitalu polowym, by być przy rannych i umierających z posługą duchową i pielęgniarską. Gdy w szpitalu w Legionowie leżeli również żołnierze Wehrmachtu, ks. Zieja odprawiał im Mszę św. i spowiadał ich po niemiecku. „Dla mnie człowiek jest zawsze człowiekiem, czy to żołnierz niemiecki, czy nasz. A ja jestem kapłanem Chrystusa i służę każdemu, kto do mnie przychodzi” – mówił.

Z Ewangelią w podziemiu

Czuł, że trzeba nieść Chrystusa i Jego Ewangelię także w warunki okupacyjne. Szybko znalazł się w pracy konspiracyjnej. Zresztą taka była atmosfera tych czasów, że każdy, kto czuł się Polakiem, uważał za obowiązek włączyć się w działania na rzecz zwycięstwa nad okupantem. Ksiądz Zieja został kapelanem batalionu „Baszta”, a przez niego całego środowiska Szarych Szeregów. W 1942 r., po śmierci dotychczasowego naczelnego kapelana Związku Harcerstwa Polskiego, powołano na jego miejsce właśnie ks. Jana Zieję.

Odtąd ks. Zieja brał udział w posiedzeniach naczelnictwa, służył radą, prowadził rekolekcje, nabożeństwa, głosił słowo Boże, nieustannie ożywiał nadzieję na zwycięstwo dobra nad złem. Mówiąc do młodych konspiratorów, którzy nieraz prosto z kaplicy szli w okupacyjną, dywersyjną noc szykować broń lub ochraniać tajną drukarnię – a czasem zabijać – chciał im uświadamiać, że nakaz ewangeliczny brzmi: „zło dobrem zwyciężać” – i że do tego wezwania trzeba stale dorastać.

Podczas rekolekcji dla Służb Pomocniczych Komendy Głównej AK w 1944 r. mówił: „Nie umiemy Cię, Chryste, wyznać czystym czynem, dobrym, ale nosimy w sobie pragnienie tego. Spodziewamy się, że kiedyś Duch Twój wzbudzi takich waleczników, że broń ich będzie jasna, czysta, bez żadnej domieszki mroku i zła. Żyjemy tą nadzieją, że kiedyś – nie teraz, może już nie przez nas – to się stanie. My tego nie próbujemy nawet. Kiedyś... kto inny, po naszym życiu jakby zmarnowanym. A to, co my nazywamy chrześcijaństwem, jest zaledwie wołaniem o chrześcijaństwo, ale nim w pełni jeszcze nie jest”.

Jakby echo tych słów znajdujemy w wierszu poety-powstańca Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Modlitwa do Bogarodzicy:

„Która jesteś jak nad czarnym lasem

blask – pogody słonecznej kościół

nagnij pochmurną broń naszą

gdy zaczniemy walczyć miłością”.

Po wybuchu powstania warszawskiego ks. Zieja, pseudonim „Rybak”, służył posługą duszpasterską wszędzie, gdzie było potrzeba: przy rannych, walczących, umierających, wśród oddziałów i w szpitalach, zawsze na pierwszej linii. Gdy 7 sierpnia został ranny w nogę, o kulach przemierzał cały szpital, niosąc pociechę duchową rannym i chorym. Świadek tamtych czasów wspomina: „Z całej postaci kapłana o twarzy ascety emanuje przedziwny spokój, ufność i głęboka wiara w opiekę boską”. Gdy powstanie upadło, szpital ewakuowano do obozu w Pruszkowie. Stamtąd ks. Jan uciekł do Lasek.

Parafia jego marzeń

Skończyła się wojna. Po różnych perypetiach ks. Zieja znalazł się latem 1945 r. w Słupsku na Ziemiach Zachodnich, przedstawiających wtedy krajobraz szczególny. Na tereny opuszczone przez Niemców, zniszczone działaniami wojennymi, rabowane przez Armię Radziecką i polskich szabrowników napłynęły transporty wysiedleńców z dawniejszych obszarów polskich na Kresach – ludzi wyrwanych ze stron rodzinnych, pozbawionych dorobku pokoleń i nadziei na przyszłość, zagubionych i nieszczęśliwych. Dla nich jakimś oparciem i pociechą mógł być kościół, kapłan i organizowane przez niego życie religijne. W tę sytuację wszedł ks. Zieja ze swoją od lat piastowaną wizją idealnej parafii. Ta jego wymarzona parafia obejmowała 5 kościołów rozrzuconych w promieniu 35 km, gospodarstwo rolne i przede wszystkim ludzi – potrzebujących każdy czego innego, spragnionych życzliwości, dobrego słowa, szczypty nadziei na lepsze jutro. Proboszcz remontował kościoły, jeździł z Mszą św. i kazaniami, zorganizował dom dla samotnej matki, bibliotekę, kursy języka polskiego, bursę szkolną. Zawsze wierny Ewangelii szedł wszędzie, dobrze czyniąc, a na plebanii zaprowadził ewangeliczne ubóstwo. On, wikary, trzy pomagające w parafii panie, mężczyzna do gospodarstwa rolnego, sekretarz i pomoc domowa żyli tylko z tego, co ludzie ofiarowali. Raz było wystarczająco, raz głodno, ale proboszcz był szczęśliwy; ten obraz parafii nosił w sercu jeszcze od czasów pracy na Polesiu.

Ale ten obraz pracy Kościoła nie mógł się podobać władzom komunistycznym. Gdy się okazało, że nawet uczniowie szkoły milicyjnej uczęszczają na Msze św. ks. Ziei i słuchają jego nauk, zaczęły się szykany. Najpierw obłożono parafię wysokimi podatkami, przeciw którym proboszcz energicznie zaprotestował, oznajmiając, że woli odsiedzieć je w areszcie niż zapłacić, uszczuplając to, co i tak jest przeznaczone dla ubogich. Potem przyszły inne formy prześladowania. Trzeba było opuścić Słupsk.

Czas Nikodemów

Prymas Wyszyński, znający ks. Jana od lat, przeznaczył go do pracy w Warszawie. Po krótkim pasterzowaniu w parafii św. Wawrzyńca ks. Zieja został kapelanem sióstr wizytek na Krakowskim Przedmieściu. W tym centrum Warszawy kościół Wizytek odgrywał ważną rolę. Tu niedzielne Msze św. o godzinie 10 (odprawiane przez kapelana na zmianę z ks. Bronisławem Bozowskim) przyciągały inteligencję katolicką stolicy, spragnioną jakichś drogowskazów duchowych, jak żyć w otaczającym wrogim świecie propagandy komunistycznej. I te dawał im ks. Zieja, „mocarz ducha” – jak go nazwał ks. biskup Karol Niemira. Głosił miłość Boga i każdego bliźniego, zawsze aktualną, do realizowania w każdym systemie, miłość nie deklarowaną, ale wrosłą w życie: „Albo miłujemy Boga i człowieka, albo Go nie miłujemy – i nabożeństwa wszystkie tego nie zastąpią”. Jego twardym nieraz słowom towarzyszyła taka serdeczność, takie głębokie przekonanie, że zapadały w serca, nie budząc sprzeciwu. Oddziaływała także cała jego osobowość. Wystarczyło patrzeć, jak się modli, by poczuć się samemu jakby przeniesionym w krąg i klimat „dobrej nowiny” głoszonej przez Chrystusa.

Po uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego ks. Zieja z ambony powiedział zebranym w kościele, co się stało. Bez ogródek, licząc się z tym, że kolejnym aresztowanym będzie on sam. Tym razem dzięki wstawiennictwu premiera Józefa Cyrankiewicza do tego nie doszło. Jednakże w 1954 r. kapłan musiał opuścić Warszawę. Wieczny tułacz, tęskniący do pracy w zwykłej parafii, zawsze musiał czynić co innego – i co krok gdzie indziej.

W końcu osiadł jako kapelan u sióstr urszulanek szarych na ul. Gęstej w Warszawie, oddając się tam pracy literackiej. Był już wtedy w podeszłym wieku, ale nie zaprzestał duszpasterzowania różnym środowiskom. W jego skromnym pokoiku u sióstr odnajdywali go po nocy różni Nikodemowie naszych czasów: pisarze, naukowcy, ateiści, partyjni, sceptycy, szukający prawdy. Nieraz te nocne rozmowy w cztery oczy kończyły się spowiedzią gdzieś nad ranem.

Każdy człowiek drogą Kościoła

Przyszły czasy, że ks. Zieja, pomimo swego bardzo już zaawansowanego wieku, poczuł się wezwany, by raz jeszcze udowodnić, iż Ewangelię trzeba nieść do każdego człowieka, bo to właśnie człowiek jest drogą Kościoła. W 1976 r. był jednym z członków założycieli Komitetu Obrony Robotników, bo – jak mówił na przesłuchaniu SB – „KOR-owcy jawnie i otwarcie stanęli w obronie pokrzywdzonych, pozbawionych pracy, źle traktowanych i więzionych. Postępując zaś w ten sposób, wcielali w życie Ewangelię Jezusa Chrystusa”.

Stał się wkrótce w tym środowisku ludzi często niechętnych Kościołowi autorytetem moralnym. Od sierpnia 1980 r. czynnie popierał NSZZ „Solidarność”. Ruch opozycji w Polsce uważał za bliski duchowi Ewangelii z dwóch zwłaszcza powodów: że staje po stronie pokrzywdzonych oraz że wyrzeka się w tej walce ze swej strony aktów terroru, przemocy i odwetu. Adam Michnik, wspominając udział ks. Ziei w KOR-ze, powiedział: „Przez te wszystkie lata pokazywał nam tę twarz Kościoła, która przemawiała językiem miłosierdzia i pojednania, a nie frazą klątwy i ekskomuniki”.

Wielkie pragnienia ks. Jana Ziei – stworzenia parafii ewangelicznej, pojednania „w duchu i prawdzie” wyznawców różnych religii i orientacji, zmobilizowania wszystkich sił narodu do nowego powstania przeciw alkoholizmowi – nie zostały zrealizowane za jego życia. Poniósł je przed oblicze Ojca 19 października 1991 roku. Opuszczał ziemię z niezłomną i radosną nadzieją, że Ewangelia będzie – jak była i jest – ziarnem gorczycznym, które rośnie z nasionka w wielkie drzewo, bo „religia Chrystusa – to religia całej ludzkiej przyszłości”.

Teresa Tyszkiewicz

Moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich (Łk 6, 19).

Jezu! Cisnęli się ku Tobie, aby Cię dotknąć, albowiem moc wychodziła z Ciebie i uzdrawiała wszystkich. Tak było wtedy i tak jest dziś.

Ty przecież jesteś wśród nas. A tylu między nami chorych – nie tylko na ciele, ale i na duchu. Więc ciśniemy się ku Tobie, pragnąc się Ciebie dotknąć, bo z Ciebie wychodzi moc, która nas uzdrawia.

Jezu! Pozwól nam dziś dotknąć się Ciebie, Twej Boskiej mocy przez to, że odczytamy kilka zdań Ewangelii Twojej, przez modlitwę i rozmyślanie, przez wiarę w Ciebie, przez miłość do Ciebie, przez żal za grzechy, przez to, że się z nich wyspowiadamy i otrzymamy rozgrzeszenie kapłańskie, przez uczestnictwo we Mszy świętej i przyjęcie Komunii świętej, przez każde uściśnięcie ręki przyjaciół i znajomych, przez każdą pracę w służbie bliźnim, znanym i nieznanym...

O, pozwól nam dotykać nieustannie Twej Boskiej mocy...

ks. Jan Zieja: "Przyjdź, Panie!"

 

 

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: