Chrześcijańska biblioteka. Boska Komedia. Czyściec: Pieśń XXVII. Chrześcijaństwo, katolicyzm, ortodoksja, protestantyzm. Boska Komedia.
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Czyściec: Pieśń XXVII
   

Spis Treści: "Boska Komedia"


Pochód przez ogień do raju. Noc, Sen Dantego o Lei i Racheli. Wirgiliusz odchodzi.

Punkt, skąd promienie pierwsze słońce miota

Na Jeruzalem, na krwawe Golgota,

(Kiedy nad Ebro stoi Waga złota

W samym zenicie, a Gangesu fale

Grzeją się, płynąc w południm upale,)

Punkt ten był wtenczas zajęty przez słońce;

Więc dla nas nikło dnia światło gasnące,

W chwili, gdy anioł zjawił się wesoły.

Na zewnątrz ognia wystając na poły,

Stał i: Beati mundo corde śpiewał,

A z piersi głosu strumienie wylewał.

Potem: «Iść wyżej nie wolno wam, duchy,

Póki was płomień nie ugryzie zrazu;

Idźcie w płomienie, biada, kto jest głuchy

Na pieśń, co śpiewa z bożego rozkazu».

Tak mówił anioł: stojąc blisko niego,

Takem się uląkł głosu potężnego,

Jakby kto grzebał mnie za życia w grobie.

Patrząc na ogień wzniosłem ręce obie,

Myśl wystraszona wciąż wyobrażała

W ogniu, com widział, gorejące ciała.

Wtem do mnie oba wodze się zwrócili:

«Synu, tu nie ma śmierci!» rzekł Wirgili,

«Tylko jest męka czasem określona.

Jeśli, przypomnij, nie zdjęła mię trwoga,

Gdym cię na barki wsadził Geryjona,

Czegóż się lękać będąc bliżej Boga?

Gdybyś lat tysiąc stał wśród tych płomieni,

Jednego włosa żar ci nie wyleni.

Sprawdź to, co mówię, próbą doświadczenia,

Połę twej sukni przytknij do płomienia.

Śmiało, przez ogień bezpieczna twa droga».

Lecz ja pomimo przekonania w duchu,

Stałem jak wryty w ziemię głaz, bez ruchu.

Upór mój z mojej czytając źrenicy,

Wirgili do mnie rzekł trochę zmieszany:

«Jeden mur tylko, wierzaj, mój kochany,

Przedziela ciebie tu od Beatrycy».

Jak na głos: «Tisbe!» Pyram konający

Otworzył oczy i obraz jej mżący

Widział pod morwą, która odtąd nowe

Jęła owoce rodzić rubinowe;

Głos mego wodza, czułem, jak mi kruszy

Kamienny upór wspomnieniem imienia,

Co zawsze iskrą wybłyska z mej duszy.

Wódz potrząsł głową, mówiąc: «Czyliż mamy

Stać tu, tak blisko będąc raju bramy?»

Wtem się uśmiechnął jak matka troskliwa,

Co dziecka upór jabłkiem pokonywa.

I wszedł przede mną w pośrodek płomienia,

A Stacyjusza, który nas rozdzielał

W tej drodze, prosił, aby mię ośmielał

Idąc w krok za mną i robił zasłonę.

W tym ogniu usta tak czułem spalone,

Że chętnie piłbym szkło warem stopione,

Takim upałem płomień mię dogrzewał.

A mistrz mnie ciesząc wesół i ochoczy,

O Beatrycze wciąż rozmowę toczy,

I mówił: «Zda się, już widzę jej oczy!»

Głos nas prowadził i nad nami śpiewał;

Wyszliśmy z ognia na schody odkryte.

Benedicti Patris mei, venite!

Głos mówił z światła takiego, co przemógł

Wzrok mój, że dłużej nań patrzeć już nie mógł.

«Zniża się słońce!» mówił, «blisko zmroku,

Nie zatrzymujcie, lecz przyśpieszcie kroku,

Nim jeszcze zachód nie jest zaczerniony».

Ścieżka przez skałę szła od wschodu strony,

Więc przerywałem przed sobą w tę stronę

Promienie słońca niskie i zniżone.

Jeszcześmy szczebli przebiegli niewiele,

Zgadłem po moim cieniu, jak się ściele,

Że już za nami zagasał blask słońca.

I nim widnokrąg od końca do końca

Noc osiągnęła sieciami ciemnoty,

Każdy z nas, jakby zmrok do snu już morzył,

Jak stał, na szczeblu swoim się położył;

Iść dalej brakło siły, nie ochoty.

Jak głodne kozy, wesołe i śmiałe,

Rwąc trawę skaczą ze skały na skałę,

A w żar południ leżąc przy strumieniu,

Spokojnie żują, albo w groty cieniu:

A pasterz, stojąc na swej lasce wsparty,

Od zwierza trzyma wokoło nich warty;

I jako pasterz w noc u drzwi zagrody,

Czuwa, by zwierz mu nie rozegnał trzody;

Ja byłem kozą, oni pasterzami,

Skały zagrody naszej ostrokołem.

Przez błękit widny pomiędzy skałami

Widziałem gwiazdy jaśniejsze daleko

Od tych, co widzim śmiertelną powieką.

Tak rozważając i patrząc usnąłem

Snem, który często ma wieści uprzednie

O tym, co być ma, jakby przepowiednie.

W godzinie, myślę, gdy Wenus płomienna

Ogniem miłości od wschodu przez chmurę

Pierwsze promienie rzucała na górę,

Przyśniła mi się cudna mara senna:

Niewiasta młoda idąca przez błonie,

Zbierała kwiaty, to wieńce z nich wiła,

A śpiewającą pieśnią tak mówiła:

«O! jeśli wiedzieć chce ciekawość czyja,

Kto jestem? powiedz, nazywam się Lia,

Że idąc, gdzie mię woń kwiatów owionie,

Wszędzie wyciągam moje białe ręce,

Aby je uszczknąć dla siebie na wieńce.

Chcąc się podobać przed zwierciadłem sobie,

Tu zbieram kwiaty i wieńce z nich robię;

Lecz moja siostra Rachela dzień cały

Siedzi i patrzy w zwierciadeł kryształy:

Ona swe piękne lubi widzieć oczy,

Ja pracę rąk mych, lubię strój uroczy;

Ją poglądanie, mnie czyn zadowolą».

Już brzask, dnia goniec, powietrze przeniknął,

(Dla wracających tym milszy pielgrzymów,

Blisko ich kraju, gdy rodzinne pola

Brzask ten oświeci, kłąb rodzinnych dymów).

Ciemność pierzchała, a z nią sen mój zniknął.

Wstałem, przede mną wstali mistrze moi:

«Ten słodki owoc, za którym wciąż ludzie

Po tylu drzewach gonią w takim trudzie,

Dzisiaj zupełnie twój głód zaspokoi».

Wirgili do mnie mówił tymi słowy.

Żadne kolędne, podarek gotowy,

W pociesze słowom takim nie wyrówna.

A chęć iść wyżej tak była gwałtowna,

Że z każdym krokiem stóp moich łoskotu,

Czułem, jak rosły mi skrzydła do lotu.

Gdy całe schody przeszliśmy pod nami,

Najwyższy stopień dotknąwszy stopami,

Wirgili mówił, wzrok utkwiwszy we mnie:

«Ogień mający czas i ogień wieczny

Widziałeś synu; to kres ostateczny

Drogi przebytej z tobą tak przyjemnie,

To punkt, za którym nic widzieć nie mogę.

Aż tu mój rozum wskazywał ci drogę,

Teraz sam musisz próbować sił własnych,

Za przewodniczkę obierz własną wolę;

Ty już wyszedłeś z dróg stromych i ciasnych.

Patrz, oto słońce błyszczy na twym czole,

Patrz, krzewy, trawy kwiatem szachowane

Same z tej ziemi wschodzą niezasiane

Nim ci radością błysną piękne oczy,

Co przyjść do ciebie znagliły mię łzami,

Tymczasem siadaj, chodź między kwiatami,

Niech cię pieszczota ich woni otoczy.

Odtąd nie słuchaj mych rad i rozmowy,

Masz wolnej woli sąd prosty i zdrowy:

Byłby zaiste w tym błąd rozumowy,

Gdybyś nie działał, jak chce twoja wola;

Więc koronuję cię na twego króla.


Spis Treści: "Boska Komedia"

Pobierz: "Boska Komedia"

Źródło: http://wolnelektury.pl

Читайте також: Данте Аліг'єрі. Божественна комедія.

Читайте также: Данте Алигьери. Божественная комедия.


W górę

Poleć tę stronę znajomemu!

Przeczytaj teraz: