Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Jeszcze do Ciebie powrócę Christianity - Articles - Temat numeru
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Jeszcze do Ciebie powrócę
   

Autor: Teresa Tyszkiewicz,
Miłujcie się! 5/2003 → Temat numeru



Śpiewając pieśń Jeszcze się kiedyś rozsmucę..., nie zawsze jesteśmy świadomi, że została ona skomponowana do słów poety polskiego żydowskiego pochodzenia – Juliana Tuwima (1894  – 1953). 50-lecie jego śmierci przypada 27 grudnia tego roku. Chcemy przypomnieć tę postać poprzez pryzmat wspomnień jej przyjaciela, wielkiego pisarza chrześcijańskiego, również żydowskiego pochodzenia – Romana Brandstaettera (1906 – 1987). Dramatyczne są drogi ich obu w poszukiwaniu Chrystusa, u każdego inne.

Julian Tuwim, starszy o kilkanaście lat od Romana Brandstaettera, był już świetnie zapowiadającym się przedstawicielem młodego pokolenia poetów, autorem kilku tomików wierszy, zapraszanym na wieczory autorskie, gdy Roman nosił swoje debiutanckie wiersze, nie śmiejąc ich jeszcze pokazać tak sławnemu już koledze po piórze.

Z nowo poznanych wierszy Tuwima jeden poruszył Brandstaettera do głębi:   

„Jeszcze się kiedyś rozsmucę,

Jeszcze do Ciebie powrócę,

Chrystusie...

Jeszcze tak strasznie zapłaczę,

Jeszcze przez łzy Ciebie zobaczę,

Chrystusie...

I taką wielką żałobą

Będę się żalił przed Tobą,

Chrystusie,

Że duch mój przed Tobą uklęknie

I wtedy serce mi pęknie,

Chrystusie...”.

Autor napisał go i wydał w tomie Czyhanie na Boga w 1922 r. Był to jeden z nielicznych utworów o tematyce religijnej w twórczości Tuwima. W dwudziestoleciu międzywojennym jego poezja przebiegała od fascynacji urodą życia, techniką (Śląsk śpiewa) i wierszy miłosnych do ostrej krytyki społecznej (Mieszkańcy, Bal w Operze), nie pomijając dziedziny wierszy dla dzieci, do dziś cieszących się niesłabnącym powodzeniem. Satyryk, prześmiewca, autor skrzących się dowcipem tekstów kabaretowych, igraszek słownych, humoresek, parodii – Tuwim przedwojenny jawił się przede wszystkim jako piewca beztroskiego życia.

Biblia – ojczyzna moja

Roman Brandstaetter ten czas spędzał na studiach polonistycznych w Krakowie, potem w Paryżu. Zdążył przed wojną wydać tylko dwa tomiki poezji oraz jeden tom pamfletów – Zmowa eunuchów. Bardziej niż Tuwim związany ze swoim środowiskiem rodzinnym, czerpał z przykładu i słów starszych przedstawicieli rodziny, wyrosłych w kulturze hebrajskiej, starotestamentowej, pielęgnujących z pietyzmem świadomość swych korzeni duchowych i narodowych. Roman w domu nauczył się Biblii:

„Biblia leżała na biurku mojego dziadka. Biblia leżała na stołach moich praojców. Nigdy w bibliotece. Zawsze na podręczu. W naszym domu nikt Biblii nigdy nie szukał, nigdy również nie słyszałem, aby ktokolwiek pytał, gdzie ona leży. Wiadomo było, że u dziadków na biurku, u nas na małym stoliku obok fotela, w którym wieczorami zwykł siadywać ojciec. Miejsce, na którym leżała Biblia, było dla mnie miejscem wyróżnionym. (...) Było ono dla mnie środkiem całego mieszkania, wyniesionym wysoko nad całe mieszkanie, punktem, dokoła którego wszystko się obracało. Gdy ojciec wieczorem czytał Biblię, chodziłem po pokoju na palcach. Dziadkowi nigdy bym się nie ośmielił przerwać jej lektury. Obaj byli dla mnie w takiej chwili naznaczeni przywilejem nietykalności. Od najmłodszych lat byłem świadkiem nieustannej manifestacji świętości tej Księgi, jej kultu i wywyższenia”.

 Julian Tuwim takiej formacji biblijnej z domu nie wyniósł... Przełomem życiowym i duchowym dla obu twórców stała się II wojna światowa.     

Wojenne ścieżki

Wojna rzuciła obu w dalekie strony. Tuwim jesienią 1939 r. trafił do Rumunii, stąd przedostał się do Francji, aby w 1940 r. przez Portugalię znaleźć się w Brazylii. W 1942 r. przeniósł się do Nowego Jorku, cały czas współpracując z polskimi pismami emigracyjnymi. Dopiero w czerwcu 1946 r. wrócił do kraju, gdzie nie zastał już nikogo żywego ze swej rodziny; nie było nawet śladów po niej: ani grobów, ani pamiątek.

Brandstaetter, uciekając przed inwazją hitlerowską na wschód, znalazł się w Wilnie. Dzięki staraniom rodziny swej żony, po niebywałych perypetiach, udało mu się przedostać w 1941 r. przez Moskwę, Baku, Teheran i Bagdad do Palestyny. „Poza mną pozostał świat – pisał – który już więcej nie miał powrócić”. Pisarz osiadł w Jerozolimie, pracując w Polskiej Agencji Telegraficznej. W tym nieobjętym wojną kraju był świadom tego, co się dzieje gdzie indziej: „Pewnego zimowego dnia wróciły do mnie listy, które przed rokiem wysłałem przez Czerwony Krzyż do moich rodziców. Na odwrocie listów znajdowały się pieczątki, donoszące o wyjeździe adresatów w nieznanym kierunku. Ta formuła była w owym czasie w języku ludożerców równoznaczna z wiadomością o śmierci adresata. Czytając w prasie opisy rzezi, którą Hitler zgotował sześciu milionom ludzi w Polsce, starałem się wyobrazić sobie śmierć moich najbliższych. Ale bezskutecznie”. Gdzie indziej pisze: „Głowę mam pełną wojennych komunikatów, upiornych wiadomości o hitlerowskich rzeziach, egzekucjach, komorach gazowych, w uszach huczy mi jeszcze wrzask Hitlera, bestii, której dano władzę nad wszystkimi narodami, pokoleniami, językami i ludami (Ap 13,7)”.

Noc objawienia

Przebywanie na ziemi, skąd wywodził się jego duchowy i historyczny rodowód, zamiast koić, wzmagało napięcie wewnętrzne, jakąś potrzebę znalezienia sensu tego, co się dzieje. Brandstaetter znał już Nowy Testament, odczytywał go w otaczającym krajobrazie, przechodząc ulicą czy patrząc przez okno, dotykał niemal scen ewangelicznych. Ale kluczowym problemem stawała się Osoba Jezusa: „Więc właściwie kim był Jezus z Nazarethu? Czy był niewiele znaczącym nauczycielem wędrownym, a Jego postać w wymiarach mesjańskich ukształtowali dopiero uczniowie? Czy był Mesjaszem, jak twierdzi Nowy Testament, ta mała rozmiarami książeczka, którą trzymam teraz w ręce? Gdzie znaleźć ślad prawdy? W ziemi zabudowanej hieratycznymi bazylikami? Na drogach pokrytych asfaltem? W gotyckiej architekturze górnego Wieczernika, w którym nic nie pozostało po dawnej skromnej izbie mieszkalnej? W wyschniętej sadzawce Bethesda?”.

Aż przyszła noc grudniowa 1944 r., „jedna z owych jerozolimskich, bezsennych nocy, które spędzałem od dwóch lat w biurze Polskiej Agencji Telegraficznej, gdzie pracowałem, niekiedy do świtu, przy nasłuchu radiowym. (...) Wojna miała się ku końcowi. Już wkrótce opustoszeją pobojowiska. Pozostaną ruiny, zgliszcza i groby. Co na nich wyrośnie?... Takie były moje ówczesne rozmyślania, a poczucie samotności dojrzewało we mnie równolegle z dogasającą wojną, której nieuchronnie zbliżający się koniec stawiał mnie wobec trudnych zagadnień, a przede wszystkim żądał ode mnie dokonania rozrachunku z przeszłością i do wyciągnięcia ostatecznych wniosków. Idąc tej nocy do pracy, byłem pewny, że i ona na podobieństwo poprzednich nocy zaludni się upiorami moich klęsk”. A tę noc wybrał Jezus z Nazaretu na spotkanie z Romanem Brandstaetterem.

„Skończyłem pracę po północy. Zapaliłem papierosa. Wstałem od stołu, rozejrzałem się po pokoju i przypomniałem sobie, że nie mam w domu nic do czytania”. Ze sterty czasopism wyciągnął kilka tygodników. Z jednego z nich wypadła na podłogę duża wkładka. Była na niej reprodukcja rzeźby przedstawiającej ukrzyżowanego Chrystusa, dzieło Innocentego da Palermo z kościoła San Damiano w Asyżu. Podniósł ją. „Wyobrażała Chrystusa w chwilę po Jego śmierci. Z półrozchylonych warg uszedł ostatni oddech. Kolczasta korona spoczywała na Jego głowie jak gniazdo uwite z cierni. Miał oczy zamknięte, ale widział. Głowa Jego wprawdzie opadła bezsilnie ku prawemu ramieniu, ale na twarzy malowało się skupione zasłuchanie we wszystko, co się działo. Ten martwy Chrystus żył. Pomyślałem: Bóg... Dzieje tej biblijnej nocy są dla mnie smugą najwspanialszego światła, jakie widziałem w moim życiu”.

Dwa lata później, 15 grudnia 1946 r., Roman Brandstaetter przyjął chrzest w Rzymie.

Z powrotem w kraju

Gdy obaj poeci znaleźli się po wojnie z powrotem w Polsce, byli to już inni ludzie. Inna też była ich sytuacja życiowa. Przedwojenne sympatie lewicowe Tuwima i jego wyraźne opowiedzenie się za socjalizmem i sojuszem Polski ze Związkiem Radzieckim jeszcze za bytności w USA otwarły mu teraz drogę do wszystkich przywilejów. Wydawano jego utwory, sypały się nagrody literackie, otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego, zapraszany na uroczystości państwowe zajmował zawsze wyróżnione miejsce. Ale tworzył już mało, jakieś źródło werwy poetyckiej zamarło. Zajął się bardziej tłumaczeniami. Ideały socjalistyczne zaczęły też przygasać, natomiast trwała nuta elegijna nad tragedią narodu, która odzywała się w nim za każdym widokiem ruin getta czy opustoszałych z dawniejszych mieszkańców żydowskich miasteczek. Czy w sercu nie żalił się swoją żałobą Chrystusowi, nikt nie wie. Ale pewne światło może rzucić spotkanie obu poetów, które zapamiętał Roman Brandstaetter.

Brandstaetterowi wiodło się zupełnie inaczej. W latach 1947 – 1948 r. przebywał jeszcze we Włoszech, jako attaché kulturalny ambasady polskiej w Rzymie. W 1948 r. wrócił do Polski. Wiadomość o jego nawróceniu się na katolicyzm dość szybko się rozniosła i nie przysporzyła mu sympatii władz komunistycznych. Były trudności z drukiem utworów, z pracą, z akceptacją w różnych środowiskach literackich... Ale ten okres z punktu widzenia twórczego był niesłychanie płodny, zwłaszcza w dziedzinie dramatu.

Obu twórców nie łączyła przyjaźń, raczej znajomość. Któregoś dnia spotkali się na ulicy w Warszawie i Tuwim zaprosił Brandstaettera do restauracji. Ten tak opisał to spotkanie: „Tuwim zamawia dwie wódki. »A zagrycha?« – pytam. »Tylko niemowlęta piją wódkę z zagrychą” – odpowiada Tuwim. Pijemy. „Co słychać u Pana Boga?” – pyta. „Nie wiem, panie Julianie«. – »Czy Chrystus istniał?« – »Istnieje«. – »A gdyby udowodniono, że nie istniał?« – »To niemożliwe« – odpowiadam. »Dlaczego?« – pyta Tuwim. »Bo Chrystus musi istnieć«. Milczenie. Tuwim powtarza: »Musi istnieć?«... Woła: »Proszę jeszcze dwie wódki!«. I znów powtarza: »Musi istnieć... Musi...«. Podnosi kieliszek. »No, to pijemy na chwałę Wieczności!«. Zrobiło się późno, Brandstaetter odprowadził Tuwima do taksówki: »Żegnamy się. Siada. Zatrzaskuje drzwiczki, ale natychmiast je otwiera, wychyla się z samochodu, wpatruje się we mnie życzliwym i zarazem zakłopotanym wzrokiem i mówi: »Wie pan, pan ma rację... To musi
istnieć
jest bardzo mądre...«. Uśmiecham się i przyjaźnie macham do niego ręką”.

Noc spotkania

Był okres świąteczny, pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem 1953 roku. Do Zakopanego zjechało się sporo braci literackiej. Zastanawiano się, jak i gdzie spędzić najlepiej sylwestra. Brandstaetter, zapytany o to, odpowiedział: »W łóżku«.

Był 27 grudnia; od kilku dni wiał halny wiatr, pogoda uciążliwa dla wszystkich, a groźna dla sercowców. Porywy wichru były już rzadsze, ale nad Giewontem rozpościerał się nadal ciemny wał chmur. Brandstaetter nie mógł pracować, postanowił się przejść. Na ulicy spotkał znajomego; trudno było wytrzymać na dworze, więc weszli do kawiarni. Tam przy różnych stolikach siedzieli znajomi literaci, a z Makarczykami żona Tuwima. Po chwili wszedł też sam Tuwim. Robił wrażenie, jakby był czymś rozdrażniony, wypił łyk kawy. Wtedy, czy jeszcze wcześniej, na papierowej serwetce zanotował pomysł do wiersza, jedno zdanie, gorzkie i przekorne: „Dla oszczędności zgaście światłość wiekuistą, gdyby mi kiedyś miała zaświecić...”. Brandstaetter go obserwował: „Wyglądał jak ptak szamotający się w sieci. Wstał. Powoli, jakby chciał opanować nieskładność ruchów, wyszedł z sali”. Prosto w poryw wichru...

Nie minęła godzina, gdy zadzwonił telefon w pokoju hotelowym Brandstaettera. Tuwim nie żyje... Anewryzm serca. Nie powinien był wychodzić podczas takiej pogody. I nie należało pić. Ale stało się... Brandstaetter narzucił płaszcz i pobiegł do pensjonatu „Halama”, gdzie śmierć nastąpiła. Wszedł do pokoju, gdzie leżał zmarły: „Bezkrwista, orla twarz o ostrych, ale już spokojnych rysach, pogodzonych z inną rzeczywistością, zlewała się łagodnie z bielą poduszki”. Gdy wychodził, natknął się na kierownika zakładu pogrzebowego, który ucieszył się, widząc Brandstaettera: – „Pan znał Tuwima?... Nie mam kogo spytać. Jakiego wyznania był Tuwim? Mam trumnę tylko z krzyżem i Chrystusem. Nie wiem, czy mam zostawić Chrystusa, czy Go zdjąć”.  „Też nie wiem” – odpowiedział Brandstaetter.

Nieco później Brandstaetter stał przy wejściu do pensjonatu w grupie pisarzy omawiających szczegóły pogrzebu i ich udziału w uroczystościach żałobnych. Miały się odbyć w Warszawie; teraz oczekiwano tylko przewiezienia trumny z Zakopanego do stolicy. W pewnym momencie usłyszano powolne, ciężkie kroki i zmieszane głosy; pracownicy zakładu pogrzebowego znosili trumnę ze zwłokami poety. „Rozstąpiliśmy się” – relacjonuje Brandstaetter. „Była świerkowa, jasnego koloru. Gdy nas mijała, spostrzegłem na jej wieku dwie skrzyżowane, wyblakłe, lecz wyraźne smugi pozostałe po usuniętym krzyżu z przybitym doń Chrystusem”.

W znaku tej jaśniejszej smugi Chrystus pozostał. Chciał towarzyszyć w ostatniej ziemskiej drodze temu, który wiele lat wcześniej tak dramatycznie Go wzywał w swoim wierszu. A żyjącym, którzy umieli ten znak odczytać, dać wiarę, że żaden krzyk ludzkiego serca nie zostaje bez Jego odpowiedzi.

Brandstaetterowi przypomniało się pytanie Tuwima o Chrystusa, zadane w warszawskiej restauracji. „Musi istnieć... Pan ma rację... To musi istnieć jest bardzo mądre...”. Istnieje. Tuwim się już przekonał. Brandstaetter wracał do domu spokojny o to.

W siedem lat później Roman Brandstaetter przeniósł się do Poznania. Otwierała się przed nim nowa droga działania. Trwające prace nad nowym, ulepszonym przekładem Biblii, nazwanej Biblią Tysiąclecia, wymagały coraz bardziej profesjonalnego badania adekwatności przekładu w stosunku do oryginału. Doskonała znajomość języka hebrajskiego, Biblii, historii, mentalności i wiary biblijnego Izraela spowodowały, że Brandstaetter stał się niezastąpionym autorytetem w konsultacjach i studiach nad tłumaczeniem. Współpraca z najwybitniejszymi teologami i biblistami polskimi dawała dużo satysfakcji i owocowała w licznych przyjaźniach. Rezultatem tego okresu było dzieło życia pisarza, czterotomowa opowieść Jezus z Nazarethu. Pisarz wyraził w niej całą swoją miłość do spuścizny duchowej swych przodków, do Starego i Nowego Testamentu, do polszczyzny, a przede wszystkim do Jezusa.

Gdy zmarł 28 września 1987 roku, znaleziono w jego mieszkaniu menorę, siedmioramienny obrzędowy świecznik żydowski, zapalany w szabat, z zawieszonym na nim różańcem – piękny znak jedności obu biblijnych Testamentów.

Teresa Tyszkiewicz

Cytaty na podstawie książki: Roman Brandstaetter, Krąg biblijny i franciszkański, W-wa 1981.

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: