|
|||
|
Świadectwo, Mój problem pojawił się wiele lat temu. W okresie dzieciństwa stanąłem na ruchomym piasku, który powoli zaczął mnie wciągać. Główną przyczyną moich bolesnych doświadczeń stały się artykuły pobudzające wyobraźnię zamieszczone w nic niewartych gazetkach młodzieżowych. Dopiero w wieku 16 – 17 lat zacząłem poznawać całą prawdę o sobie. Na lekcji przysposobienia do życia w rodzinie usłyszałem mnóstwo przerażających faktów na temat masturbacji, jej wpływu na psychikę i duszę człowieka oraz o następstwach tej słabości. Dopiero wówczas dotarło do mnie, że to wszystko skierowane jest do mnie, że to ja cierpię na samogwałt, że jestem chory i potrzebuję lekarza. Początkowo w ogóle nie potrafiłem się bronić przed onanizmem. Podczas spowiedzi na wszystkie możliwe sposoby próbowałem ominąć pełną nazwę swojego grzechu. Wstydziłem się niezmiernie tej słabości. Za każdym razem przed wizytą u kratek konfesjonału szukałem innego spowiednika, aby uniknąć zażenowania wynikłego z wyznawania tego samego grzechu. W ten właśnie sposób dawałem szatanowi pole do popisu i motywację do działania, a on nie marnował takich sytuacji i skrzętnie je wykorzystywał... Dopiero w dalszej przyszłości przeczytałem słowa Jezusa skierowane do św. Faustyny Kowalskiej dotyczące sakramentu pojednania: „Córko, kiedy przystępujesz do spowiedzi świętej, do tego źródła miłosierdzia mojego, zawsze spływa na twoją duszę moja krew i woda, która wyszła z serca mojego, i uszlachetnia twą duszę. Za każdym razem, jak zbliżasz się do spowiedzi świętej, zanurzaj się cała w miłosierdziu moim z wielką ufnością, abym mógł zlać na duszę twoją hojność swej łaski. Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem miłosierdzia. Powiedz duszom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność ich będzie wielka, hojności mojej nie ma granic. Strumienie mej łaski zalewają dusze pokorne. Pyszni zawsze są w ubóstwie i nędzy, gdyż łaska moja odwraca się od nich do dusz pokornych” (Dz. 1602). Mimo że coraz więcej dowiadywałem się o podłożu tego grzechu, o sposobach walki z nim, nie potrafiłem zabić nieczystości w sobie. Upadałem wiele razy. Czasami myślałem, że nie jestem już w stanie nic uczynić, czułem się bezradny, zrozpaczony... Każdy kolejny upadek przytłaczał mnie jeszcze bardziej. Nienawidziłem z całego serca swego grzechu, a jednak ciągle dopuszczałem się samogwałtu. Sytuacja ta trwała dość długo. Wszystko to prowadziło do skrajnej beznadziejności. Przeliczałem czas na liczbę godzin, w których wytrwałem w czystości. Samogwałt całkowicie zniszczył moją wyobraźnię, która ograniczała się do erotycznych myśli i szukania sposobności do zaspokojenia potrzeby... Szpony szatańskie doprowadziły mnie do stanu, w którym czułem się jak wytresowane zwierzę albo robot włączany automatycznie siłą Złego i gotowy w każdej chwili na spełnienie jego żądania. Samogwałt zabił we mnie wolność, przestałem czuć się człowiekiem. Cały ten opis nie oddaje tego, co tak naprawdę wówczas czułem. Nie wiem, jakim strzępem człowieka byłbym dziś, gdyby Wszechmocny Bóg nie oswobodził mnie z pęt szatańskich. Uwolnienie przyszło w chwili, w której najmniej się tego spodziewałem. Poruszające artykuły w Miłujcie się! były dla mnie prawdziwym motorem do zniszczenia w sobie zła. To one nauczyły mnie, aby swe słabości powierzać Bogu – i tylko Bogu. Do tamtej pory po każdej spowiedzi wręcz się zaklinałem, że nigdy już więcej nie dopuszczę się złego. Zaufałem sobie, wierzyłem, że sam dam radę, że mam wystarczająco dużo siły... To był tragiczny wybór! Bóg udowodnił mi, że sam niczemu nie podołam, że jestem bezradnym człowiekiem. W ten sposób nauczył mnie pokory, ufności w swoje miłosierdzie, zachęcił mnie do prawdziwej współpracy z łaską, przywrócił mi radość i zniszczył całkowicie moją słabość. Szczera modlitwa, powierzenie Bogu swej słabości, zawierzenie Jemu – to prawdziwe antidotum na bolączki naszych dusz. Tym, którzy borykają się z grzechem nieczystości, radzę odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia. Zanurzcie się cali w prostych i cudownych słowach tej modlitwy, a uleczenie na pewno przyjdzie. Krzyknijcie pokornie: „Jezu, ratuj mnie, bo zginę bez Ciebie”, a On nie pozostanie głuchy na wasze wezwania. Potrzeba tylko uwierzyć w moc tych słów. Jezus powiedział: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna” (Łk 17, 6). Wiara potrafi góry przenosić. Panu Bogu zależy na każdym i każdej z nas. Każda nawrócona dusza jest skarbem w oczach Bożych. Jakżeż On, który tyle wycierpiał za nasze grzechy, pozwolił przybić się do drzewa krzyża, za nas umarł i dla nas zmartwychwstał, mógłby teraz pozostać obojętny na nasze wezwania? Bóg leczy, naprawdę leczy, daje wolność i niczym nieograniczone szczęście. Mam 24 lata i jestem szczęśliwym człowiekiem. Cieszę się, bo dziś mogę przelać czystą, bezinteresowną miłość na drugą osobę. Mam dziewczynę, z którą budujemy dom oparty na mocnej, Bożej skale. To z nią mogę teraz wspólnie odkrywać i poznawać Boga. Wspólnie z ukochaną pragniemy bronić czystości przedmałżeńskiej. Nasza miłość pogłębia się i umacnia. To prawdziwe szczęście czuć na sobie moc Bożego błogosławieństwa. Każdy dzień niesie radość, życie nabiera sensu i staje się cudownym darem. Dariusz Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|