Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Szczęśliwi, którzy odnaleźli Boga Christianity - Articles - Największe nawrócenia XX wieku
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Szczęśliwi, którzy odnaleźli Boga
   

Autor: Lilla Danilecka,
Miłujcie się! 5/2001 → Największe nawrócenia XX wieku



5 grudnia 1942 w bitwie pod syryjskim El-Alamejn, od wybuchu granatu Jacques Lebreton stracił oczy i obie ręce. Miał 20 lat. Bunt przeciwko Bogu doprowadził go do ateizmu i partii komunistycznej. Nawrócił się po spotkaniu z Martą Robin, jedną z największych mistyczek i stygmatyczek Kościoła katolickiego.

      We wstępie do swojej biografii Jacques Lebreton napisał: „Trzeba mi było przeżyć to wszystko, aby móc z doświadczenia powiedzieć, że najgorszym z kalectw nie jest ślepota ani też amputacja obu rąk, lecz odcięcie się od Boga. Gdybym nie był okaleczony fizycznie, to zdanie nie miałoby w moich ustach żadnego sensu. Gdybym też nie zaparł się wiary na długie osiem lat mojego życia, tym bardziej! Ale jestem człowiekiem bez oczu i bez rąk. I przez osiem lat byłem człowiekiem niewierzącym. Dlatego mam prawo tak mówić”.

W jednej chwili zapadła noc

     Kiedy Jacques wyjeżdżał na front w czerwcu 1940 roku, we Francji podpisywano właśnie zawieszenie broni. Dwa lata później była bitwa pod El-Alamejn. „Po raz pierwszy w życiu – wspomina Jacques – zacząłem sobie wtedy zadawać pytanie o życie, o śmierć, o to czy chrześcijanie naprawdę mają rację. Podobno po »tamtej« stronie też ktoś jest. To wcale nie było takie jednoznaczne, bo w tej dziedzinie rozum nie wystarczał. Zauważyłem, że zupełnie niegłupi ludzie mówili, iż Boga nie ma. Co do Jego istnienia nie mieli wątpliwości tylko niezbyt inteligentni. Zauważyłem też, że jedni ludzie byli smutni, a inni się uśmiechali. I nic z tego nie rozumiałem”.

      O świcie 5 grudnia 1942 r. było już po bitwie. Jacques usiadł na piasku i zaczął ostrożnie rozbrajać pozostałe w skrzynce granaty. Nagle któryś z jego kolegów, nie wiadomo dlaczego, wyjął granat ze skrzynki i zaczął go odbezpieczać, po czym ze strachu rzucił go prosto na kolana Jacquesa. Huk był potężny. Dla Jacquesa w jednej chwili zapadła noc...

     Gdy dwa tygodnie później w szpitalu zmieniono Jacques`owi opatrunek na twarzy, stwierdził, że bez niego nadal nic nie widzi. Nie, przecież nie mógłby być ślepy! Inni może tak, ale nie on! Poza tym miał inne sprawy na głowie. Wciąż prześladował go problem istnienia Boga. Lekarz okazał się zaciekłym antyklerykałem. Rano, w południe i wieczorem kpił z księży, jak tylko potrafił. Kiedy jednak zobaczył Jacques'a, pomyślał, że medycyna tu nie wystarczy. Zaczął szukać wśród znajomych kogoś, kto mógłby go odwiedzać. Jak na złość wszyscy mieli inne ważniejsze sprawy niż jakiś tam wojenny kaleka. Czas znalazła tylko siostra franciszkanka, której klasztor mieścił się naprzeciw szpitala. „W moim ówczesnym przekonaniu – mówi Jacques – zakonnice był to kiepski wynalazek, ale skoro mogą odwiedzać chorych, to już coś. I tak oto, dzięki staraniom niewierzącego lekarza, siostra zakonna znalazła się przy moim łóżku. Tyle że z zakonnicami trzeba uważać, bo one zawsze chcą mówić o Bogu, a ja wcale nie miałem na to ochoty. Przez dwa tygodnie bez przerwy opowiadałem siostrze o wojnie, bombach, granatach i czołgach, ale nie był to temat nie do wyczerpania i w duchu z lękiem sobie powtarzałem: »Zobaczysz, Jacques, zaraz zejdziemy na śliski temat«”.

      Pewnej nocy Jacques'a zaczęło dręczyć pytanie: „A gdybym nie miał także rąk? Przecież granat wybuchł mi w dłoniach”... Zastanawiał się, dlaczego od czterech miesięcy ktoś go karmił, ubierał. Wydawało mu się, że podczas zmiany opatrunku pielęgniarka bandażowała mu całe ręce. Postanowił to sprawdzić. Podniósł lewą rękę i położył na prawym ramieniu. Łokieć, przedramię, a dalej już nic. To samo z drugiej strony. Nie, to nie prawda! To nie może być prawda! Postanowiłem więc otworzyć oczy i zacisnąć pięść. Nie byłem w stanie. To śmieszne, ale w tym momencie pielęgniarka odeszła w kąt sali. Poczuła nagłą potrzebę ukrycia przede mną łez, tak jakbym mógł je zobaczyć. Sala był pusta. Koledzy poszli grać w karty gdzie indziej. Kiedy zatrzymano Jezusa, apostołowie uciekli. Człowiek jest zawsze sam, gdy cierpi. Koledzy pojawią się dopiero wtedy, gdy zgodzimy się już powiedzieć „fiat” wobec bólu i ograniczeń. Wieczorem przyszła pielęgniarka i zobaczyła, że byłem sam. Usiadła na brzegu łóżka. Dowiedziałem się, że nie mam rąk. Kobieta, która mi o tym powiedziała, była niewierząca. Zacisnęła dłoń na moim ramieniu, jakby mi chciała przez to pokazać swoją bezradność. Wobec cierpienia człowiek może tylko stwierdzić swoją porażkę i niemoc. Może też zadawać bez końca pytanie: „dlaczego”. Szukać logicznego wytłumaczenia. A przecież cierpienie to sprawa Boga. Tylko On może nadać mu sens. Bez wiary człowiek nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Zrozumiałem, jak ubogi jest człowiek, jak mały wobec cierpienia. I jednocześnie jak wielki, gdy w końcu powie: tak.

     W szpitalnym łóżku Jacques przeżył rozpacz. Tłumiona gorycz musiała kiedyś wybuchnąć. Pielęgniarka właśnie karmiła go zupą. Po trzech łyżkach wypluł jej wszystko w twarz i krzyknął: „Wynoś się stąd!”. Lecz ona usiadła przy rannym żołnierzu i oparła głowę na jego czole. Nie powiedziała ani słowa. Jacques poczuł za to jej łzy spływające po jego policzkach. W tych łzach zdawało się słyszeć: „Jacques, jeśli chcesz, możesz nas do końca życia torturować swoim cierpieniem. A my zawsze będziemy kapitulowali, bo tylko na to nas stać. Nie będziemy mogli ci pomóc, jeśli ty sam nie powiesz »tak«”.

Czy można pokochać osobę niepełnosprawną?

     Przed wypadkiem Jacques był raczej mało energicznym chłopakiem. Potem jednak zmobilizował się i postanowił żyć bez oczu i rąk. Co się stało? Przecież nadal był tym żałosnym nieszczęśnikiem bez oczu i rąk. „To niesamowite – powiedział kiedyś w szpitalu do opiekującej się nim siostry – przywieziono mnie tu, abym się dowiedział, że jestem kaleką. Straciłem oczy i ręce, ale w zamian otrzymałem coś o wiele cenniejszego! Dwoje oczu i dwie ręce to niesamowicie dużo, ale jeśli się zastanowić, są one ograniczone. W zamian za nie otrzymałem coś bez granic – sens życia”.

     Jeszcze będąc w szpitalu Jacques zwierzył się pielęgniarce, że pragnie się ożenić. Z oburzeniem odparła: „Ożenić?! To przecież szczyt egoizmu! Ślepy i bez rąk chce zniszczyć życie jakiejś młodej dziewczynie i jeszcze śmie nazywać to miłością!”.

     Po wyjściu ze szpitala Jacques wrócił do Francji i trafił do Związku Niewidomych. Tam spotkał dziewczynę, która prowadziła go na lekcje solfeżu. Kiedyś zapytał ją, czy sądzi, że można pokochać osobę niepełnosprawną.

     Okazało się, że można. Razem z Yvonne mieli pięcioro dzieci. Wiele lat później jeden z wnuków powiedział do Jacquesa: „Dziadku, jak to dobrze, że była wojna, bo gdyby jej nie było, nie poznałbyś babci, mama by się nie urodziła i nie byłoby mnie”.

     Jacques chciał pracować. Prezes Związku Niewidomych zaproponował mu prowadzenie sekretariatu.

Nawrócenie

     Zanim Jacques Lebreton odkrył w swoim życiu obecność Boga, przeżył osiem długich lat buntu. Obraził się na Boga i postanowił, że obejdzie się bez Niego. Uznał, że sam sobie poradzi i jeszcze udowodni światu, że o własnych siłach będzie pomagał innym. Działał więc z wielkim zapałem w organizacjach i stowarzyszeniach na rzecz niepełnosprawnych, lecz nade wszystko zapisał się do partii komunistycznej. W głębi serca czuł jednak coraz większą gorycz i rozczarowanie. Nędza i cierpienie, jakiego zbyt wiele dostrzegał wokół siebie, prowokowała go do wylewania potoków oskarżeń pod adresem Kościoła i kleru. Zadręczał Yvonne manifestowaniem swojego ateizmu. Postanowił wystąpić o rozwód. A ona wszystko cierpliwie znosiła. Codziennie uczestniczyła we Mszy świętej, aby wymodlić u Boga nawrócenie Jacques'a. Wierzyła, że w końcu nastąpi coś, co po raz kolejny odmieni życie jej męża.

     W 1958 roku Jacques miał zamiar założyć nową organizację zajmującą się edukacją polityczną niewidomych. Poznał przy tej okazji niedowidzącego człowieka, który chciał w przeszłości zostać księdzem, lecz z powodu postępującej ślepoty nie mógł ukończyć seminarium. Hilary Maleysson mimo tej ciężkiej próby nie stracił wiary i postanowił przede wszystkim pomóc Jacques'owi. Któregoś dnia opowiedział mu o Marcie Robin i zaproponował, aby obaj się do niej udali. Jacques zgodził się, lecz bez entuzjazmu ani oczekiwań. 13 czerwca 1960 r. Jacques znalazł się w małym pokoiku na farmie w Châteauneuf, gdzie leżała Marta. Zapamiętał przede wszystkim trudne do opisania uczucie wewnętrznego pokoju, jakie pojawiło się w jego sercu. Marta spytała go, dlaczego przyjechał. Wtedy Jacques zaczął mówić jej o swoim rozczarowaniu księżmi, o hipokryzji w kręgach Kościoła, z jaką się wielokrotnie spotkał itd. Marta słuchała, nie przerywając, a Jacques czuł, jakby mówił do swojej matki. Marta nie komentowała oskarżeń Jacques'a pod adresem kleru. Poradziła mu tylko, aby zwrócił się do Katolickiego Bractwa Chorych i Niepełnosprawnych. Potem zajęła się rozmową z innymi gośćmi.

     Po chwili jednak spytała głośno: „A jak można pomóc temu dużemu?”. Jacques był zaskoczony. Przecież niewidoma Marta nie mogła widzieć, że był postawnej budowy. „Jest Pan żonaty i ma Pan dzieci”. Tego też nikt jej wcześniej nie mówił. „Proszę jeszcze przemyśleć ten pomysł z rozwodem. Niepokoi mnie, że bardzo zaniedbuje Pan dzieci. Jest Pan odpowiedzialny za ich wychowanie, a szczególnie za ich wychowanie religijne”… Po tych słowach Marta zwróciła się do ojca Fineta z pytaniem, co on o tym wszystkim sądzi. Jacques zauważył później: „Skąd ona znała całą moją życiową sytuację? I dlaczego tak błyskotliwa i inteligentna osoba spytała o radę swego kierownika duchowego? Przecież na pewno sama znała odpowiedź! Cóż za wielka pokora! Cóż za szacunek dla instytucji, jakże wielkie posłuszeństwo Kościołowi!”. Jacques wyszedł z tego spotkania przepełniony smutkiem, którego sam nie rozumiał.

     Dopiero kilka miesięcy później w jego duszy nastąpiło owo „trzęsienie ziemi”, o które w swoich modlitwach tak gorąco prosiły Boga zarówno jego żona, jak i matka. Jacques powiedział później, że tej nocy wydawało mu się, iż znalazł się razem z Szawłem na pędzącym do Damaszku koniu i że to do niego Jezus powiedział: „Dlaczego mnie prześladujesz?”. Przez resztę nocy czuł się jak syn marnotrawny.

     Dwa dni później odbył spowiedź, która przywróciła mu ten pokój, jaki poczuł kilka miesięcy wcześniej w pokoju Marty Robin. Wyznał potem Yvonne: „Moim największym błędem w życiu było zaniedbanie modlitwy! Moja motywacja do działania była sama w sobie dobra, ale pobłądziłem tak bardzo dlatego, że nie podejmowałem wysiłku codziennego zatrzymania się w modlitwie, że odciąłem się od Boga. Ach, Yvonne, najgorszym z kalectw wcale nie jest utrata oczu i rąk; najgorszym z kalectw, które dosłownie rzuca człowieka na zatracenie w wir działania i aktywizmu stającego się celem samym w sobie i które potrafi doprowadzić do rozpaczy, jest odcięcie się od Boga”.

Musisz opowiadać…

     Jacques Lebreton wcale nie chciał występować z partii komunistycznej. Nadal uważał, że wiarę i ideały walki klas można ze sobą pogodzić. Przecież większość jego partyjnych kolegów działała ze szczerych pobudek niesienia pomocy najuboższym. Jacques nie rozumiał, gdzie kryje się błąd. Aż pewnej niedzieli usłyszał w kazaniu słowa księdza: „Komunizm jest w swojej istocie ideologią przewrotną”. Teraz dopiero był w stanie podjąć decyzję o wycofaniu się z partii. Był rok 1961.

     Nadszedł czas bilansu dotychczasowego życia. Jacques dostrzegł, jak bardzo zaniedbał rodzinę, jak wiele krzywd wyrządził Yvonne i dzieciom, które wychowywały się praktycznie bez ojca. Eric miał już 14 lat, Bruno 13, Claire 11, Jean-Paul 9, a Monique 5. Rodzina przeprowadziła się do większego domu, który jednak wymagał poważnego remontu. Kiedy jeden z przyjaciół zwrócił Jacques'owi uwagę, że trzeba być bardzo odważnym, żeby kupić tak zniszczony dom i podjąć się jego naprawy, ten z uśmiechem odpowiedział: „Odważnym? Nie. Trzeba być ślepym”.

     Przyjaciele zaczęli namawiać Jacques'a do napisania książki o swoim życiu. On jednak uważał to za zupełnie niepotrzebne. Pewnego dnia zmienił zdanie pod wpływem audycji radiowej, w której dyskutowano nad wyrokiem uniewinniającym, jaki właśnie zapadł w sprawie kobiety, która zabiła swoje dziecko urodzone bez rąk i nóg. We Francji wybuchła prawdziwa debata społeczna na temat, czy należy dać prawo do życia osobom niepełnosprawnym. W przekonaniu znacznej części osób zdrowych pozbawienie ich życia to przysługa, bo przecież człowiek okaleczony nie może być szczęśliwy. Jacques postanowił zabrać głos w tej publicznej debacie i zaapelował w audycji radiowej, aby oddać głos w tej sprawie najpierw samym zainteresowanym. Zaczął też pisać autobiografię pt. Bez oczu i bez rąk. Znów udał się do Marty Robin i żalił się jej, że wydawca z oburzeniem odrzucił tytuł, który pierwotnie zaproponował, jako zbyt prowokujący. Brzmiał on: „Życie jest zabójczo piękne”. Marta wybuchnęła szczerym śmiechem: „Ach! To prawda! Życie jest zabójczo piękne!”. A po chwili dodała: „Wiesz, Jacques, bardzo cię lubię!”.

     Książka wywołała żywą reakcję odbiorców. Jacques zaczął być zapraszany na spotkania z czytelnikami, do udziału w audycjach radiowych i telewizyjnych. Napływały zaproszenia na konferencje i spotkania z młodzieżą. Jacques obawiał się, że znów wpadnie w pułapkę aktywizmu, a przecież postanowił czas poświęcić rodzinie, którą tak długo zaniedbywał. Yvonne jednak rozwiała jego wątpliwości: „Musisz opowiadać ludziom o swoim życiu. Być może to jest twoje nowe powołanie”. W niedługim czasie doszło do tego, że trzeba było umawiać spotkanie z Jacquesem na rok naprzód.

Z mandatu Kościoła

     W roku 1974 nastąpił kolejny nieoczekiwany zwrot w historii Jacques`a Lebretona. Yvonne wpadł w ręce artykuł na temat stałego diakonatu. „Wiesz, Jacques, myślę, że to coś dla ciebie. Dzieci zdążyły już wyrosnąć, powinniśmy poszukać sposobu, w jaki przez następne lata będziemy służyć Kościołowi. Pomogę ci”. Jacques poszedł na spotkanie z biskupem. Ten postanowił zrobić wszystko, aby Jacques otrzymał święcenia. Był tylko jeden problem. Diakon, według prawa kanonicznego, nie może być obciążony żadną skazą fizyczną ani psychiczną. Trzeba było wystąpić do Watykanu o stosowną dyspensę. Odpowiedź przyszła kategoryczna: „Diakon ma czytać Ewangelię, a ten, którego chcecie wyświęcić, jest niewidomy i nie posługuje się nawet brajlem. Ma rozdawać Komunię świętą, a nie ma rąk. To naprawdę ostatni kandydat, jakiego mogliście nam zaproponować!”.

     Biskup Desmazieres z Beauvais nie zrezygnował. Ponawiał pisma i mnożył argumentacje. Tłumaczył watykańskiej komisji, że posługą Jacques'a będzie głoszenie świadectwa i słowa Bożego już nie z własnej inicjatywy, lecz z mandatu Kościoła. Sprawa trafiła do papieża Pawła VI, który polecił: „Ależ proszę zaufać biskupowi miejsca!”. Jacques Lebreton przyjął święcenia diakonatu 23 marca 1974 roku.

Dla kogo jest szczęście?

     Jacques Lebreton jeszcze do niedawna czynnie działał w Katolickim Bractwie Chorych i Niepełnosprawnych, jak radziła mu kiedyś Marta Robin. W ostatnich latach jest już jednak zbyt słaby, aby podróżować, przemawiać do tłumów i odpisywać na stosy korespondencji. Zajmują się tym wolontariusze z Fundacji Jacques`a Lebretona, aby nieść pomoc i nadzieję osobom niepełnosprawnym.

     W 1999 roku Jacques Lebreton podjął jeszcze jeden trud – napisania biografii, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Le Sarment Fayard.

      Poruszająca historia człowieka bez oczu i bez rąk skłania do refleksji na temat naszego prawa do decydowania o szczęściu innych. Jacques Lebreton nigdy nie twierdził, że kalectwo jest jego szczęściem. Nigdy nie potępiał matek, które lękają się o los swoich niepełnosprawnych dzieci. Zawsze im tylko powtarza, że szczęście wcale nie jest zarezerwowane dla ludzi zdrowych. Ono jest „zarezerwowane” dla tych, którzy odnaleźli Boga.

   Lilla Danilecka

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: