Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Nie każcie mi się zmieniać! Christianity - Articles - Młodzież
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Nie każcie mi się zmieniać!
   

Świadectwo,
Miłujcie się! 5/2001 → Młodzież



Pragniemy przypomnieć, że w „Miłujcie się!” nr 9-10/ 2001 ukazało się wstrząsające świadectwo Kati, która nie zdając sobie z tego w pełni sprawy, w szczegółach opisała proces „zarażenia się”

i narastania w niej uzależnienia od seksu. „Zaraziła się” już w wieku siedmiu lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyła film pornograficzny, który oglądał jej ojciec. Na początku patrzyła z obrzydzeniem, ale następne filmy już ją zaczęły interesować. Pornografia sprawiła, że pojawiła się w niej potrzeba seksu. Żeby tę potrzebę zaspokoić, zaczęła onanizować się i oglądać czasopisma pornograficzne. Masturbacja stała się dla niej „lekarstwem” na chwile smutku i samotności, ale (jak pisze) „z krótkim czasem działania”. Swój „pierwszy raz” z chłopakiem przeżyła

w wieku 14 lat. Był to dla niej psychiczny szok. Uzależnienie od seksu pogłębiało się, chciała, ale już nie mogła przestać, coraz częściej onanizowała się i uprawiała petting z chłopakami. Po każdym seksualnym „haju”, wpadała w psychiczny dołek, czuła się brudna i zużyta. Próbowała sobie wmówić, że seks jest tylko zabawą, a nie grzechem, „bo Pan Bóg przecież chce, byśmy się kochali”. Nie była już w stanie kontrolować swojego popędu seksualnego, pisze, że „stoczyła się na samo moralne i duchowe dno”, straciła wstyd do tego stopnia, że mogła się „rozebrać przed chłopakiem bez żadnych zahamowań”. Przestała się uczyć, świat stał się dla niej ohydny, zaczęła więc myśleć o samobójstwie. W końcu przyszło opamiętanie, szczera spowiedź, modlitwa, doświadczenie bliskości Boga, odzyskanie utraconej wolności i radości życia. Niestety, po dwóch tygodniach ponownie upadła, w następstwie czego zrodził się w niej – chyba bardziej jeszcze niebezpieczny – bunt i ucieczka w muzykę „death metal”. Wyraziła to w słowach: „Nie każcie mi się zmieniać... Ja kocham to zło, które jest we mnie”. Anonimowe świadectwo Kati spotkało się ze spontanicznym odzewem ze strony naszych czytelników. W bierzącym numerze publikujemy część listów do Kati, pozostałe wydrukujemy w następnych.

Kati, nie zniechęcaj się!

     List od Kati z nr 9-10/2001 bardzo mnie zszokował i wzruszył.

     Droga Kati! Myśl o Tobie nie daje mi spokoju. Uznałam więc, że nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, chce, abym do Ciebie napisała. Można powiedzieć, że jestem Twoją starszą siostrą (u Boga wszyscy jesteśmy rodziną). Mam 27 lat, męża, czteroletniego synka. Tak jak Ty, przez wiele lat żyłam bez Boga, w grzechu. Zła na naszego Stwórcę, pełna pretensji, że mój ukochany tata jest alkoholikiem, że rodzice się rozwiedli, ojczym mnie poniża, nie szanuje, że nikt na tym świecie nie przytula mnie, nie mówi „kocham cię”. Zamiast tego domowe awantury, strach, odrzucenie, samotność, poczucie winy. Po każdej kolejnej kłótni mama mówiła, że to znowu przeze mnie. Pewnego dnia powiedziała, że na miłość muszę sobie zasłużyć. Na pytanie: dlaczego, usłyszałam, że po prostu taka już jestem. Lekarstwem na to, dokąd sięgam pamięcią, było onanizowanie się.

     Samotna i spragniona miłości, w wieku osiemnastu lat zaczęłam współżyć z moim chłopakiem. Na szczęście chłopak ten został po paru latach moim mężem, ale mogło to się skończyć zupełnie inaczej. Jednak seks przedmałżeński zostawił w nas zranienia, które długo będą się goiły.         W szkole średniej nadużywałam alkoholu, cudem nie poszłam w ślady mojego taty. Przeklinałam, o Bogu pamiętałam tylko po to, by zgłaszać pretensje. Największym grzechem było jednak zwrócenie się do szatana z prośbą, abym za cenę mojej duszy podobała się chłopcom. Co ciekawe, szybko o tym zapomniałam.

     Gdy wyszłam za mąż, a po dwóch latach urodziłam Adasia, wydawało mi się, że mam wszystko, o czym marzyłam. Zamiast szczęścia czułam jednak narastające poczucie bezsensu i smutku, czego zwieńczeniem były lęki, głęboka depresja i w końcu myśli samobójcze, Nie wiedziałam, nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Oto dokąd zaprowadził mnie grzech. Dopiero przygnieciona ciężką chorobą zaczęłam się modlić. I to był punkt zwrotny w moim życiu. Bóg obdarzył mnie łaską nawrócenia i pomógł mi ją przyjąć. Znalazłam sens życia – Boga. Z Nim wszystko ma sens! Nie jest łatwo iść za naszym Zbawicielem, ale tylko On może dać nam pokój serca, szczęście, i nauczyć prawdziwie kochać. Boże, dziękuję Ci za Twoją Miłość! Pragnę być narzędziem w Twoich rękach! Pragnę wypełniać Twoją wolę! Tyle o mnie.

     Kochana Kati! Nie poddawaj się tak łatwo. To,

że upadłaś, nie znaczy, że przegrałaś. Przegrywamy wówczas, gdy się poddajemy. Przecież każdy upada, bo jesteśmy tylko ludźmi. Nawet święci popełniali grzechy, a Ty chciałabyś po dwóch tygodniach od nawrócenia być lepsza niż oni. Na wszystko potrzeba czasu, dużo czasu. Nie dwa tygodnie, nie dwa lata, ale dwadzieścia lat. W tym czasie nieraz upadniesz, ale ważne jest żebyś znowu wstała! Nawet Bóg potrzebuje czasu, daj Mu go. Nie zniechęcaj się. Bóg kocha Ciebie tak bardzo, że oddał za Ciebie życie. Bardzo cierpiał! I to nie raz. Nasz Zbawiciel cierpi i dziś, jest ofiarowywany Bogu Ojcu w czasie każdej Mszy Świętej. I to wszystko dla Ciebie – jednej, jedynej w swoim rodzaju, niepowtarzalnej, nie podobnej do nikogo innego – Kati.

     Nasz Ojciec kochał Ciebie zanim stworzył niebo i ziemię taką miłością, której, żyjąc tu na ziemi, nie zdołamy pojąć.

     Nie byłabyś człowiekiem, gdybyś nie popełniała błędów, nie upadała. Nie kochaj tego, ale i nie myśl, że Ty jedyna „zawalasz wszystko, co dobre”.

     Piszesz też, że nie potrafiłaś odwzajemnić uczucia Boga. Nieprawda. Nie będziesz czuła bez przerwy bliskości Boga, a serce Twoje nie będzie wciąż przepełnione uczuciem miłości do Niego. Jezus mówi nam, że miłość, to nie uczucie, a czyn. Kochać Boga – nie znaczy czuć miłość i radość. Ja często czuję oschłość, czasem nawet zniechęcenie. To znaczy, że pomimo iż miłości nie czuję, modlę się i pragnę wypełniać Bożą wolę – jest ona dla mnie najważniejsza. Droga siostro w Panu! Nie zrzucaj z siebie odpowiedzialności za to, kim jesteś i jak postępujesz, na rodziców, na nieszczęśliwe dzieciństwo, brak miłości. To dziecinne. Pomyśl, czym zawinili ci, którzy urodzili się chromi, chorzy i są porzucani przez swoich rodziców? A czym ci, którzy w czasie wojny zginęli w obozach koncentracyjnych? A czym zawinili ci, którzy stracili życie w zamachu terrorystycznym jaki miał miejsce w Stanach Zjednoczonych we wrześniu tego roku? Podobnych pytań można zadać bardzo dużo. Odpowiedź na nie wszystkie brzmi: niczym. Takie jest życie. Gdyby do nieba szli tylko ci, którzy życie mieli usłane różami, niebo byłoby puste. Zresztą ci, którzy mieli lub mają takie życie, nie mają łatwiej. Do nieba wchodzi się przez krzyż. Cierpienie może pomóc nam rozwijać się, uwrażliwiać, otwierać nasze serca na Boga i na ludzi. Cierpienie może oczyszczać naszą duszę. Musimy tylko powiedzieć Bogu: tak.

     W swoim liście piszesz także, że kochasz zło. To nie ty je kochasz, a ten, który w Tobie mieszka. Piszesz, że nie należysz do szatana – czyniąc zło, do niego właśnie należysz, jesteś pod jego wpływem.

Bóg mówi nam: „nie cudzołóż, nie onanizuj się, miej czyste ciało i duszę”. Szatan mówi: „cudzołóż, onanizuj się, zniewalaj się seksem”.

     Kogo słuchasz? Nie ma miejsca pośrodku. Zrozum: albo jesteś z Bogiem, albo z diabłem.

     Kati! Jeszcze jedno. Pewnie będziesz kiedyś mamą. Czy chcesz, żeby Twoje dzieci były szczęśliwe? Oczywiście, że chcesz. Pomyśl tylko, jaką chciałabyś mieć mamę, jakiego tatę? Ty i ja wiemy jakich: kochających Boga, siebie nawzajem i Ciebie. Szanujących się, dobrych, cierpliwych, mądrych, czułych. Twoje dzieci też takich będą chciały. Więc zacznij od dziś przemieniać się, by móc kiedyś być dobrą mamą i znaleźć męża, który będzie dobrym tatusiem (ci chłopcy, z którymi się spotykasz, nie są dobrymi kandydatami). To jest możliwe, ale tylko z Bogiem.

     Życzę Ci wiary, męstwa i wytrwałości na drodze do świętości. Będę się za Ciebie modliła.

Kasia

Ciągle zaczynaj od nowa

     Czytając list Kati, zadziwił mnie sam tytuł. Muszę przyznać, że przy czytaniu zakręciło mi się w głowie. Żal, gniew, współczucie, no i łzy. Wszystko to jednocześnie. Mimo to, czytałem. W momencie, gdy byłem prawie pewien, że historia, bardzo przykra zresztą, zakończy się happy endem, nastąpiło rozczarowanie. Autorka listu pisze o upadku i poddaniu się. Czuję się zobowiązany powiedzieć kilka słów osobom, które także straciły nadzieję.

     Mój grzech rozpoczął się w siódmej klasie podstawowej. Dziś mam 22 lata i ciągle ten sam problem – samogwałt. Sam nie wiem dokładnie od czego się zaczęło. Na początku sporadycznie. Później „przypadkiem” wpadły mi w ręce gazety i obrazy pornograficzne. Karmiłem się tym wszystkim. Najgorsze jest to, że ja od początku miałem świadomość, że robię źle. Próbowałem jedynie kalkulować, czy jest to grzech ciężki, czy lekki. W „Bravo” pisali, że to normalne, więc jeżeli to nawet grzech, to jedynie lekki. I tak się usprawiedliwiałem. Przyjmowałem Komunię św. świętokradzko. Na spowiedzi czasem w ogóle pomijałem tę kwestię. Spowiadałem się rzadko i u księży, którzy mnie nie znali. Tak było wygodniej i łatwiej. Ten okres nie trwał na szczęście długo. Uświadomiłem sobie, że popełniam grzech ciężki. Trwało to dobrych kilka lat. Od spowiedzi do spowiedzi. Czasem moja „świętość”, jak

to określiła Kati, trwała tydzień, albo i krócej. Nadal spowiadałem się rzadko. Czasem też przyjmowałem Komunię w stanie grzechu ciężkiego. I tego obawiałem się bardziej niż nieczystości. Czułem wielką wewnętrzną potrzebę przyjmowania Pana Jezusa. Moje spowiedzi stawały się z czasem coraz częstsze i bardziej szczere. Zacząłem się otwierać przed spowiednikami. Niestety, do tej pory nie mam tzw. stałego spowiednika, chociaż wiem, że powinienem.

     Jakieś trzy lata temu rozpoczęły się moje kłopoty zdrowotne wynikające z onanizowania się. W tym momencie chciałbym wszystkich przestrzec, że ten grzech niszczy nie tylko duszę, ale i ciało. To jest także bardzo ważna kwestia.

     Chciałbym powiedzieć kilka słów o nadziei, ponieważ w momencie, gdy uświadomimy sobie, że jest z nami źle i gdy naprawdę chcemy wrócić do Boga, jest ona bardzo ważna. Musimy mieć ciągłą nadzieję, że zdołamy się z tego uwolnić. Bardzo ważna jest tu także głęboka wiara w Boga, w to, że On nam zawsze wybaczy, gdy tylko będziemy żałowali. A dlaczego? BO NAS KOCHA. Wydaje się nam, że to Bóg nas opuszcza, a to jest nieprawda. To my się oddalamy od Niego gdy upadamy, gdy przestajemy się modlić, gdy wątpimy. On ciągle czeka w konfesjonale, wyciąga rękę, więc nie unikajmy Go. Nie zniechęcajmy się. Nasza „świętość” raz będzie trwała dwa tygodnie, następnym razem trzy, ale będzie. Zaraz po upadku trzeba iść i prosić o miłosierdzie. Musimy mieć niezachwianą nadzieję, że się w końcu uwolnimy z tego grzechu, mocną wiarę, że Bóg nam przebaczy i gorącą miłość, która będzie przynajmniej częściowym wynagrodzeniem za popełnione zło.

     Podczas jednej z moich ostatnich spowiedzi, klęcząc już przy konfesjonale, kiedy kapłan mówił do mnie, zacząłem wątpić. Pomyślałem sobie: „Boże, przecież to wszystko nie ma sensu. Co ja tu robię, który to już raz. Przecież za jakiś czas znów przyjdę z tym samym problemem”. I w tym momencie kapłan powiedział do mnie: „Zapomnij o tym, co było. To już jest nieważne. Ufaj i wierz, że spowiadasz się z tego ostatni raz”. Ja jestem przekonany, że były to słowa samego Jezusa. To był swego rodzaju znak i zarazem wielka otucha.

     Kochani przyjaciele, miejcie zawsze nadzieję i wierzcie, że to jest ostatni raz. Zawsze się módlcie, nawet wtedy, gdy będziecie uważać, że nie ma sensu i nie będzie się Wam chciało. Te modlitwy są szczególnie miłe Bogu. Osobiście polecam modlitwę brewiarzową. Uczy dyscypliny i obowiązkowości. Uczestniczcie często w Eucharystii, przyjmując Pana Jezusa do serca. Angażujcie się w życie para

fii. To odgrywa bardzo dużą rolę w drodze do ciągłego powstawania. Miejcie wokół siebie ludzi, którzy myślą podobnie jak Wy i którzy swoją postawą dają świadectwo o Chrystusie. Takich przyjaciół Wam życzę.

     Kati, nikt z nas nie kocha zła, ponieważ nie do tego zostaliśmy stworzeni. Musimy poznać i uwierzyć miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim (por. 1 J 4,16). Szczęście pełne i trwałe może nam dać jedynie Bóg, Stwórca wszelkiego dobra. Kati, ciągle zaczynaj od nowa, nie ustawaj. I my wszyscy nie ustawajmy. Łączę się z Wami w modlitwie i również o nią proszę.

?   Dominik

Kati,

idź na całość

w dobru!

     Twoje ostatnie słowa nie są niczym nowym. Każdy nawrócony, każdy uzdrowiony, ośmielę się powiedzieć, każdy święty, ma identyczne doświadczenia wewnętrzne. Bóg nas uzdrowił, zostaliśmy „poderwani do Nieba”, jest nam fajnie, cudownie, a potem znowu postawieni na ziemi, i jak malutkie dziecko -jeden krok i... bęc, znów leżymy. Powstaje pytanie, czy to znaczy, że Bóg nas odrzuca, przestał kochać ? Nic podobnego.

     Posłuchaj, ja też „trochę” nagrzeszyłam w życiu; miałam doświadczenia z masturbacją. W wieku 16 lat, gdy poszłam do spowiedzi, myślałam, że ze wstydu się spalę. Długo płakałam, postanowiłam, że więcej tego nie zrobię (bo nie wytrzymam więcej takiego wstydu i stresu przy spowiedzi). Oczywiście prosiłam Jezusa o pomoc i otrzymywałam ją – zawsze. Byłam przekonana, że ten problem już dla mnie nie istnieje. Minęło dziesięć lat i niestety sprawa wróciła ze zdwojoną siłą. Nie muszę Ci opisywać odczuć wstrętu i obrzydzenia do samej siebie, po tym co robiłam. I właśnie w takim momencie, znów przyszedł do mnie Jezus. Czułam Go tak wyraźnie; siedzi obok mnie na krześle, pochylony, ma ręce oparte o kolana, patrzy na mnie... Ale jak patrzy ?! To była Miłość! Miłość pisana przez duże M. Nigdy tego nie zapomnę; to nie była litość, czy nawet miłosierdzie. Nie. To był Przyjaciel, przyjmował mnie taką, jaką jestem (bagno!), ubolewał nad tym, co się stało; ubolewał wraz ze mną – nie mówię nade mną, ale ze mną... Rozumiał i... kochał... Nie chciałam grzeszyć, ale czy myślisz, że nie upadałam więcej?

     Od tego czasu pojęłam jedno: nie tyle grzech się liczy (wynik mojej słabości), co chęć powstania z niego. Ile razy myślałam, że nie ma dla mnie innego

miejsca, jak piekło! Ale kiedy On uzdrawia, to jest tak, jak przy poważnej operacji – przychodzi czas rekonwalescencji, a ta w wielu wypadkach jest najtrudniejsza – wraz z osłabieniem organizmu może się wiele rzeczy ujawnić i przyplątać... Czy poddałam się słabości (bo taka już jestem, nie potrafię się zmienić)? Nie. Bo nie chcę się poddać! Zastanawiałam się podobnie jak Ty, dlaczego Jezus tak ze mną postępuje, bawi się mną? Nie, na pewno nie. Zrozumiałam, że próbuje udowodnić mi, że nie mogę być niczego pewna – a siebie najmniej. Zrozumiałam, że moje słodkie poczucie pewności, swoistego bezpieczeństwa, było w ostateczności wielką pychą. Nie była to ufność, że Bóg mi pomoże, lecz pewność siebie: sama nad tym panuję i dam sobie radę. Nieraz trzeba, aby Pan postawił nas na ziemi i powiedział: „skoro tak bardzo chcesz sam iść, to idź”... Ciekawe jest to, że kiedy jest nam źle, zawsze oskarżamy Boga, a kiedy jest dobrze – zapominamy o Nim... Pytasz, dlaczego urodziłaś się w takiej rodzinie (patologicznej)? Z pewnością nie odpowiem Ci na to pytanie. Ale idąc tokiem Twoich myśli, zadam Ci inne: skoro Bóg wiedział, że będziesz taka zła, taka butna, taka okropna, wciąż będziesz Go odrzucać, obrażać, dlaczego Cię stworzył? Po co? Czyżby błąd w sztuce? Przecież On nigdy się nie myli! Nikt z ludzi – mieszkańców „cudownej” planety o nazwie Ziemia -nie jest do końca zły, ani absolutnie dobry. Nikt. Wszyscy „jedziemy na tym samym wózku”. Niedawno przeczytałam takie zdanie: „Bóg stworzył człowieka z miłości, dla miłości go stworzył, stworzył go dla niego samego”. Każde życie ma sens. Twoje też. Poza tym, czy się z tym zgadzasz, czy nie, On Cię kocha; na pewno masz jakieś zadanie, misję do spełnienia.... Może to właśnie Ty masz ratować Twoją chorą rodzinę... Jak? Nie wiem, zapytaj Go sama... Mówisz, że chcesz grzeszyć, kochasz zło. To nieprawda. Kurtyna przed Twoimi oczami została odsłonięta. Poznałaś smak zła. Poznałaś jego niesmak. Ale poznałaś też Miłość, nie możesz temu zaprzeczyć... Jesteś bardzo inteligentna. Szatan doskonale zdaje sobie sprawę, jaką zdobycz traci. Szarpie Ciebie (bo mu się wymykasz, uznał Cię za swoją własność, a tu szok). Myślisz, że jesteś wolna? Nie oszukuj się. Doskonale wiesz, że to bzdura. Przecież wiadomym jest, że nie ma próżni. Nie istnieje niebyt. Wszystko jest zawsze czymś wypełnione, z czegoś się składa. My możemy nie widzieć, nie wiedzieć... Szatan chce Cię zniszczyć – pokrzyżowałaś mu plany. Walcz! Walcz razem z Jezusem! On jest w Tobie! Zostałaś uzdrowiona, zostałaś przebudzona, zostałaś uświadomiona. Nie możesz powiedzieć: nie wiem, nie wiedziałam. Sumienie będzie w Tobie krzyczeć, a szatan będzie nad Tobą pracował, aby doprowadzić Cię do rozpaczy – efekt Judasza.

     Widzisz, po dziesięciu latach można wrócić do początku zła (mówię o sobie) i z góry, na którą się weszło, sromotnie zlecieć... I wiesz, co mi to jeszcze uprzytomniło? Że Bóg ze mnie nie rezygnuje, wciąż walczy (o mnie) i naprawdę kocha. Jest rozbrajający w cierpliwości i przebaczaniu... Byłam w górach, „waliły” pioruny, aż – mówiąc po ludzku – podskakiwałam ze strachu, a jednak gdzieś wewnątrz miałam pewność, że On mnie kocha i nic mi się nie stanie (chyba, że taka byłaby Jego wola, co z pewnością miałoby sens – niekoniecznie dla mnie znany).

     Nie rezygnuj Kati! Spójrz na Magdalenę, tak jak „szła na całość” w złu, potem „poszła na całość” w dobru. I Ty „idź na całość” do Jezusa! Nie uda się?

     Tobie samej – nie. Ale Jemu – tak. On nie przegrywa bitew. On już wygrał. Uwierz w to. Jestem z Tobą! Zresztą nie tylko ja; przede wszystkim: Mary

ja i Twój Anioł Stróż – czy wiesz, że Go masz? To kolejny dowód, jak bardzo Bóg się o nas – o Ciebie – troszczy... A Maryja? Jest fantastyczna, mówię Ci – zapoznaj się z Nią.

?   Małgorzata

Mam dobre wieści

     W numerze 9-10/2001 „Miłujcie się!” ukazał się list od Kati. W przeciwieństwie do niej mam dobre wieści. Chciałbym, aby ten list dał jej trochę optymizmu do walki z nałogiem. Dzięki Waszej gazecie trafiłem na mityngi Anonimowych Erotomanów. Zacząłem trzeźwieć i coraz lepiej uświadamiać sobie pewne sytuacje z mojego życia oraz moje zachowania i reakcje. Obecnie mija rok chodzenia na spotkania. Mój najdłuższy okres abstynencji liczy 47 dni. Zważywszy, że potrafiłem popełniać samogwałt z dnia na dzień i to czasami dwa razy z rzędu. To jest dużo. Jeszcze do dziś mam pretensje do Boga, że tak długo (mam 37 lat) muszę czekać na dziewczynę, która zostałaby moją żoną. Ale chyba Bóg nie chce, bym zawarł sakrament małżeństwa, gdy jestemzniewolony erotomanią, dlatego też dał mi grupę AE.

     Tak jak u większości erotomanów, u podłoża mojego zniewolenia leży historia mojego dzieciństwa. Od maleństwa tułałem się po domach dziecka, gdzie byłem tylko niekochanym i niepotrzebnym wychowankiem. Gdzie najcieplejszymi słowami była zwykła uwaga wychowawcy, zaś na porządku dziennym pretensje, bicie, wyzwiska, kary, karanie brakiem jedzenia itd. Nie tylko od wychowawców tak się obrywało, ale także od wychowanków między sobą. Także początek nadużyć seksualnych było owocem pobytu w tych placówkach. Brak miłości, nadużycia seksualne oraz wychowywanie w poczuciu winy są głównymi czynnikami wywołującymi późniejsze myśli erotyczne.

     Samogwałt poznałem przypadkowo mając 14 lat. Próbowałem później walczyć z tym nałogiem, lecz bezskutecznie pogrążając się w nim coraz głębiej. Poszedłem do wojska i później wystąpiłem z niego, cały czas cierpiąc. Do tego moje nieprzygotowanie do życia (wyniesione z domu dziecka) też dało o sobie znać. Trafiłem do wspólnoty katolickiej, gdzie powoli uwalniałem się od tego nałogu, ale dopiero wstąpienie do grupy Anonimowych Erotomanów było początkiem prawdziwego trzeźwienia.

     Moje marzenia o żonie i rodzinie wciąż się nie spełniają. Jak będzie – nie wiem. Wiem tylko, że trzeźwiejąc coraz wyraźniej widzę świat nie tylko z perspektywy moich emocji, ale także moich uwarunkowań. Jest to kolejny krok do tego, aby spotkać bliską osobę, której już nie będzie się raniło dzieciństwem, czego sobie, wszystkim erotomanom i Kati życzę.

?   K. T. D.

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: