Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Nowy Patron Polski (3) Christianity - Articles - Karty historii Kościoła
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Nowy Patron Polski (3)
   

Autor: Teresa Tyszkiewicz,
Miłujcie się! 1/2003 → Karty historii Kościoła



Wiek XVIII był okresem upadku Polski, podejmowania spóźnionych prób ratunku kraju zmierzającego do utraty niepodległości. Również w Europie ferment umysłowy szerzony przez jednych i beztroska innych miały zaowocować wstrząsem rewolucji francuskiej, a potem wojnami napoleońskimi.

 Złe dni dla Polski

Tymczasem sąsiedzi Polski: Rosja, Prusy i Austria, rośli w potęgę i coraz jawniej wpływali na jej sprawy wewnętrzne. Wszyscy trzej dążyli do podporządkowania sobie Kościoła na swoim terenie i na terenach, na które mieli apetyt. Łączyło się to z wyraźną niechęcią do zakonów, zwłaszcza tych o silniejszej organizacji – tu solą w oku byli jezuici – i zakonów kontemplacyjnych, według mentalności oświeceniowej nieużytecznych darmozjadów.

Różnie objawiająca się wrogość do jezuitów w Europie doprowadziła do tego, że w 1773 r. papież Klemens XIV ogłosił kasatę tego zakonu. W tej atmosferze starania o beatyfikację męczennika Boboli, jezuity, stanęły w martwym punkcie. Pozostało tylko w mocy orzeczenie papieża Benedykta XIV z 1755 roku zaliczające sługę Bożego Andrzeja Bobolę w poczet męczenników Kościoła.

Papieska decyzja o kasacie zakonu jezuitów objęła również Polskę. Ojcowie musieli opuścić kolegium pińskie, w którym na dożywocie zostało tylko kilku staruszków. To oni mieli opiekować się kościołem i grobem męczennika. Tak było do roku 1784, kiedy król Stanisław August Poniatowski, podczas swego pobytu w Pińsku, ofiarował kościół pojezuicki unitom na cerkiew katedralną. Duchowni uniccy otoczyli grób męczennika wielką czcią (np. przełożyli ciało, wciąż nietknięte rozkładem, do nowej trumny). Trwało to jednak tylko do roku 1793, kiedy na skutek drugiego rozbioru Polski władza nad Pińszczyzną przypadła carycy Katarzynie II. Caryca, dążąca do stopniowej likwidacji Unii, odebrała kościół i kolegium unitom, a wprowadziła na ich miejsce prawosławnych bazylianów. Ci odnosili się ze czcią do relikwii, lecz archimandrycie nie podobał się wciąż żywy kult męczennika za jedność. Od zapytanych w tej sprawie przełożonych usłyszał radę, by zamknąć kryptę dla modlących się i po cichu zakopać ciało w ziemi.

Męczennicy nie dają spokoju

Na szczęście o planach archimandryty w jakiś sposób dowiedzieli się franciszkanie pińscy i donieśli jezuitom w Połocku (Rosja nie uznała kasaty zakonu przez papieża). Ci wszczęli natychmiast starania o wydanie im relikwii. Dzięki pomocy różnych osób pertraktacje przebiegły pomyślnie i car zezwolił na przeniesienie ciała z Pińska do Połocka, pod warunkiem jednak, że wszystko przebiegnie bez rozgłosu. 29 stycznia 1808 r. dwaj ojcowie delegowani przez generała zakonu zabrali trumnę z Pińska i wozem przetransportowali ją do Połocka. Pomimo zakazów mieszkańcy Połocka ze świecami zapalonymi wyszli na spotkanie ciała i procesyjnie, w podniosłym nastroju, wprowadzili je do przygotowanej podziemnej krypty. Tak Połock stał się następnym po Pińsku centrum kultu męczennika.

Tymczasem Polska straciła niepodległość, rozdzielona, jak płaszcz Jezusowy, pomiędzy swoich katów, upadły też wszystkie nadzieje wiązane z Napoleonem. Panował swoisty terror, zwłaszcza na ziemiach zajętych przez Rosję. Wystarczyło śmielsze słowo lub aluzja do spraw polskich, by się narazić na represje. W ten sposób dominikanin, ojciec Alojzy Korzeniewski, podpadłszy władzy rosyjskiej swoimi żarliwymi kazaniami, otrzymał zakaz głoszenia słowa Bożego i spowiadania. Przebywał bezczynnie w Wilnie, zgnębiony, nie widząc wyjścia z sytuacji. Był rok 1819. Pewnego wieczoru modlił się w swojej celi. W swych modlitwach miał zwyczaj upraszać wstawiennictwa Andrzeja Boboli. Gdy już miał położyć się do łóżka, stanęła przed nim postać w stroju jezuickim i powiedziawszy mu, kim jest, kazała otworzyć okno celi. Gdy ojciec Korzeniewski spełnił polecenie, ujrzał rozległą równinę, a Bobola wyjaśnił, że jest to ziemia pińska, na której on miał szczęście ponieść męczeństwo za wiarę Chrystusową. Potem – w chwili, gdy Andrzej mówił: „Patrz jeszcze, a zobaczysz to, co chciałeś widzieć” – zmienił się krajobraz. Na równinie pińskiej zjawiły się zastępy Rosjan, Turków, Francuzów, Anglików, Austriaków, Prusaków i innych, których ojciec Korzeniewski nie zdołał rozpoznać. Wszyscy walczyli z niespotykaną dotąd zawziętością. Andrzej Bobola dorzucił takie słowa: „Gdy wojna, której masz obraz przed sobą, zakończy się pokojem, Polska zostanie odbudowana i ja zostanę uznany jej głównym patronem”.

 Ojciec Korzeniewski nie rozgłosił swojego widzenia, opowiedział je tylko niewielu zaufanym osobom.

Tymczasem zmieniła się sytuacja jezuitów. Papież Pius VII zniósł w 1814 r. kasatę zakonu na całym świecie. Natomiast car, który dotąd kasaty nie uznał, właśnie teraz dla odmiany całą swą niechęć obrócił przeciw nim. Odczekano tylko do śmierci generała zakonu Tadeusza Brzozowskiego i zaraz po niej car Aleksander I zarządził wydalenie z terytorium Rosji wszystkich jezuitów. Musieli też opuścić Połock kustosze relikwii Andrzeja Boboli. Przed wyjazdem zadbali o stan relikwii i dokumentację ich tożsamości.

Relikwie przechodziły teraz z rąk do rąk, zależnie od nastrojów rządowych; wprzód opiekowali się nimi pijarzy; wypędzonych po powstaniu listopadowym zastąpili już prawosławni, wtedy przeniesiono relikwie do kościoła parafialnego, będącego pod opieką dominikanów. Ci umieścili je w osobnej kaplicy.

Znak sprzeciwu i nadziei

Koła popowstaniowej emigracji polskiej, a zwłaszcza jeden z jej duchowych przywódców ks. Hieronim Kajsiewicz, zabiegały w Stolicy Apostolskiej o postęp prac nad procesem beatyfikacyjnym męczennika. Sprawa posuwała się naprzód, chociaż dostarczenie wymaganych dokumentów z miejsc jego kultu mogło się odbywać tylko drogą konspiracyjną. I tak policja w 1851 r. dowiedziała się o wysłaniu do Rzymu aktualnego dokumentu o stanie relikwii i w odwecie aresztowała przeorów połockiego i petersburskiego. Obaj zostali skazani na długie lata zesłania.

W końcu, po blisko dwustu latach od swej śmierci męczeńskiej, Andrzej Bobola został wyniesiony na ołtarze 30 października 1853 r. przez papieża bł. Piusa IX. Czym był dla Polaków ten akt, pisał ks. Kajsiewicz: „Cóż się działo w sercach obecnych rodaków, co w sercach wygnańców, dobrowolnych czy przymusowych, z polskiej ziemi! Cóż się dziać musiało w sercach samychże jezuitów polskich, od lat trzydziestu wygnanych z przyrodzonego pola ich apostolskiej gorliwości? Łatwiej to poczuć, łatwiej to pojąć – tym bardziej sercu polskiemu – niż wyrazić”. Zaczęła też krążyć wśród emigracji relacja z widzenia ojca Korzeniewskiego; wydrukowało ją kilka czasopism w języku włoskim, francuskim i polskim.

Beatyfikacja rozwścieczyła władze rosyjskie: car odwołał swego posła z Rzymu, wzmogły się szykany wobec Kościoła katolickiego, w tym głównie unitów. Po upadku powstania styczniowego doszły jeszcze cięższe prześladowania.

Wydalono też dominikanów z Połocka. Kościół z relikwiami Błogosławionego przeszedł w ręce kleru diecezjalnego. Ponieważ prawosławni też czcili Andrzeja Bobolę, ku wielkiemu niezadowoleniu władz, w 1884 r. przyjechała specjalna komisja z Petersburga, aby się sprawą zająć. Po wejściu do kościoła komisarze, stojąc przed sarkofagiem Błogosławionego, zaczęli dowcipkować na temat „polskich metod wyrabiania świętych”. Nagle ze sklepienia spadła cegła, raniąc w głowę jednego z komisarzy. Komisja co prędzej opuściła kościół.

Błogosławiony Andrzej Bobola stawał się coraz bardziej czczonym opiekunem i orędownikiem u Boga w latach zaborów, prześladowań i traconych nadziei. Modlili się do niego Polacy, Rusini, Litwini, biedni i ciemiężeni ludzie, w kraju i na emigracji, prawosławni i katolicy, a w miarę narastających nastrojów wojennych – żołnierze i wszyscy niepewni jutra. Stawał się znakiem nadziei na ustanie nienawiści, na odzyskanie wolności i zwycięstwo Bożego prawa, za które oddał życie. Miarą jego błogosławionego wpływu była zaciekłość, z jaką szatan walczył o zatratę jego doczesnych szczątków. Nienawiść, ukochane dziecko złego ducha, to, czego nie dokonała torturami za życia, chce jeszcze osiągnąć po śmierci ofiary.

„Gdzież jest twój oścień...”

Spełniło się proroctwo usłyszane przez ojca Korzeniewskiego: Polska odzyskała niepodległość. Jeszcze krucha była jej państwowość, gdy zagroziła jej nawała bolszewicka od wschodu. W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa wzywano na pomoc błogosławionego Andrzeja. 8 sierpnia 1920 r. ulicami Warszawy szła procesja z relikwiami patrona tej młodziutkiej niepodległości, w której to procesji błagano go o ratunek dla Ojczyzny. Słychać już było artylerię zbliżającego się frontu. 15 sierpnia nastąpił „Cud nad Wisłą”; bolszewicy zostali pokonani.

Ciało Błogosławionego spoczywało nadal w Połocku. Źle powiedziane „spoczywało”, bo wkoło tej trumny spokoju nie było. Teraz z kolei zajęły się nią władze sowieckie. Chciały dowieść masom ludowym, że nie ma nic nadprzyrodzonego w fakcie przetrwania ciała męczennika, że to wszystko oszustwa duchowieństwa katolickiego, „jeszcze chytrzejszego niż prawosławne”.

23 czerwca 1922 r. „komisja” wtargnęła do kościoła w Połocku, otwarła trumnę, zdarła brutalnie ze zwłok szaty liturgiczne, potrząsała trumną, usiłując doprowadzić do tego, by się rozsypały. Gdy to nie nastąpiło, spreparowano fałszywy protokół, który stwierdzał: „Ciało nie uległo rozkładowi z powodu mumifikacji. Zwłoki dobrze zachowane”. Jeszcze przez kilka dni nie dawano relikwiom spokoju. Księża miejscowi i ludność schodzili się w kościele na nabożeństwa ekspiacyjne za tę profanację. Ale władze komunistyczne nie dały za wygraną; miesiąc później, pomimo protestów arcybiskupa Jana Cieplaka i miejscowych parafian, uzbrojeni funkcjonariusze, bijąc protestujących, wtargnęli do kościoła i zabrali relikwie. Ciało męczennika wywieziono do Moskwy, jako okaz dobrze zachowanego ciała ludzkiego, i wystawiono na widok publiczny w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia. Wystawa ta miała charakter antyreligijny. Przychodziło tam dużo ludzi, którzy z wielkim zainteresowaniem gromadzili się przy ciele Boboli. Wielu z nich klękało, płakało, modliło się. Wbrew intencjom organizatorów Andrzej Bobola ewangelizował obecnością swego umęczonego ciała. Wielu się nawracało. I tak na przykład pewna młoda komunistka zobaczyła na nosie męczennika czerwony znak. Zakpiła sobie, że pewnie ugryzł go szczur. Nocą w czasie snu poczuła wielki ból nosa, zobaczyła na nim taki sam czerwony ślad, jaki wcześniej widziała u Boboli. Było to dla niej tak silne przeżycie, że natychmiast się nawróciła, została chrześcijanką i odważnie dawała świadectwo. Kiedy komunistyczne władze się zorientowały, że wystawienie na widok publiczny ciała Andrzeja Boboli nie tylko że nie ośmiesza religii, ale przyczynia się do licznych nawróceń i publicznego kultu, wtedy nakazały natychmiastowe zdeponowanie ciała w magazynie.

Starania rządu polskiego i miejscowych kapłanów o odzyskanie relikwii nie przyniosły rezultatu. Udało się to dopiero Papieskiej Komisji Ratowniczej, która działała w Rosji na terenach objętych klęską głodu. Jej kierownicy, dwaj amerykańscy jezuici, dowiedzieli się o losach relikwii, zaczęli poszukiwania, odnaleźli w je rupieciarni muzeum i wszczęli starania o ich przekazanie do Rzymu. Tego też stanowczo żądał papież Pius XI. Po długich pertraktacjach relikwie, zabezpieczone w opieczętowanej skrzyni, okrężną drogą przez Odessę (warunkiem strony sowieckiej było, aby droga nie wiodła przez Polskę) przybyły do Rzymu i zostały uroczyście złożone w kościele Il Gesu. Tak polski jezuita-męczennik spoczął wreszcie obok trumny swego świętego założyciela Ignacego Loyoli.

Obecność relikwii, kult, jakim je zaczęto otaczać w Rzymie, starania duchowieństwa i rządu polskiego, udokumentowane cuda – wszystko ogromnie przyspieszyło proces kanonizacyjny. Papież Pius XI, wielki przyjaciel Polski, widział w przyszłym świętym patrona Polski i zdecydował, że po uroczystościach kanonizacyjnych relikwie świętego wrócą do kraju, do jego stolicy.

Kanonizacja Andrzeja Boboli, w oprawie bardzo uroczystej, miała miejsce 17 kwietnia 1938 r. Potem było pożegnanie jego kryształowej trumny i droga do Polski wiodąca przez Słowenię, Węgry, Czechosłowację, mająca charakter pochodu triumfalnego. Jego imię rozeszło się tak szeroko. Teraz to nie był tylko święty polski. A może odzywało się już przeczucie, że w burzy, która znowu zbierała się nad Europą, potrzebne będzie jego możne wstawiennictwo?...

Misja niedokończona

Minął zaledwie rok i znów rozpętało się morze nienawiści. Jak w oku cyklonu znalazły się relikwie męczennika. We wrześniu 1939 r. pociski spadły na kaplicę na ul. Rakowieckiej, uszkadzając trumnę. Postanowiono ją przenieść na Stare Miasto, co odbyło się z wielkimi trudnościami, gdyż Niemcy wkraczali już do stolicy. W kościele jezuickim Matki Bożej Łaskawej na ul. Świętojańskiej relikwie pozostały do wybuchu powstania. Gdy katedra i kościół Matki Bożej na skutek ostrzału nie były już bezpiecznym schronieniem, powstańcy, z narażeniem życia, przenieśli je do kościoła św. Jacka na ul. Freta i tam złożyli w podziemiu. Tak doczekały wyzwolenia. A wtedy przez gruzy Warszawy powieźli je lub ponieśli z powrotem na ul. Rakowiecką żołnierze – Poleszucy, nie wiedząc nawet, że towarzyszą relikwiom kogoś, kto ich lud i ziemię ukochał aż do śmierci.

Po wojnie, pomimo niesprzyjających warunków spowodowanych polityką komunistyczną, kult Męczennika nie ustał. Jego relikwie, umieszczone najpierw w kaplicy, a potem w kościele Ojców Jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, przyciągały cały czas modlących się za jego pośrednictwem. Wiele łask i cudów wyproszono. Zaczął się też kult Świętego w jego ziemi rodzinnej: w Strachocinie koło Sanoka, gdzie się urodził  i został ochrzczony. O cześć mu należną św. Andrzej upomniał się tam w latach osiemdziesiątych, w nocnym pojawianiu się miejscowemu proboszczowi. Dziś jest już w Strachocinie sanktuarium. Proboszcz mówi: „Andrzej Bobola zlecił mi pewne zadanie: po 14 latach pobytu w parafii jestem zupełnie innym kapłanem. Świętemu Andrzejowi Boboli zależy, abym był święty, aby inni byli blisko Boga”.

Gdy tylko wydarzenia polityczne stworzyły odpowiednie warunki, zaczęły się też pielgrzymki do miejsc jego pracy misyjnej i męczeństwa – do Pińska i Janowa. Gdy przybyła do Janowa (dziś Iwanowo) w 1993 r. pierwsza pielgrzymka i modliła się na miejscu męczeństwa, ludzie pytali: „Do kałuży się modlicie?”. Dzisiaj na tym miejscu stoją obok siebie dwa krzyże – prawosławny i katolicki. W 1922 r. powstało Stowarzyszenie Krzewienia Kultu św. Andrzeja Boboli, pracujące na rzecz znajomości postaci i misji Świętego oraz jedności chrześcijan na Wschodzie.

Dekret Ojca Świętego Jana Pawła II ustanawiający św. Andrzeja Bobolę jednym z głównych patronów Polski skłania do refleksji. Ten nowy tytuł przypomina, że coś nadal trwa, ale z tym nowym tytułem coś się też zaczyna. Niedokończone zostały wielkie sprawy, za które św. Andrzej oddał życie. Kościół unicki przetrwał potworne prześladowania za komunizmu i dziś odradza się na chwałę Bożą. Ale do jedności chrześcijan na Wschodzie jeszcze daleko. Ojciec Jacek Bolewski, jezuita, mówi: „Andrzej Bobola jest ofiarą podzielonego chrześcijaństwa. Tajemnica polega na tym, że co wydaje się przeszkodą, może być pomocą. Kamień odrzucony przez budujących może stać się kamieniem węgielnym”. Jedność chrześcijan mamy wspierać modlitwą, ogarniając nią również niewierzących w Boga, którym ateizacja komunistyczna odebrała wiarę, i starać się o wzajemną życzliwość i pomoc. Jest jeszcze tyle nienawiści na świecie, tyle okrucieństwa. Ich ofiarą padł janowski męczennik, więc będzie wspierał każdego, kto zacznie zło dobrem zwyciężać. Przyjaciel najbiedniejszych niech nam da też oczy miłosierne, czujne na każdą biedę i krzywdę. W końcu przez dramatyczne dzieje swoich doczesnych szczątków nowy Patron uczy nas, że dzieje Polski jeszcze się nie skończyły, czekają nas różne zadania, próby i przeszkody do pokonania, ale Chrystus nas zapewnia: „Odwagi, Jam zwyciężył świat”.

Teresa Tyszkiewicz (w artykule wykorzystano fragmenty książki Będę jej głównym Patronem, WAM, Kraków 1995)

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: