|
|||
|
Świadectwo, Dla Edyty Stein filozofia jest drogą, co oznacza, że dla filozofa poszukiwanie prawdy staje się najważniejszym celem jego refleksji i życia. Ten styl filozofowania zaprowadził E. Stein do odnalezienia Boga, który jest Prawdą Najwyższą. Z uwagi na tę Prawdę pogłębiła się jej optyka filozoficzna i nowego kierunku nabrała jej egzystencja. Filozofia chrześcijańska stała się dla niej filozofią, w której spotyka się wzór prawdziwego myślenia z wzorem autentycznego życia. Myślenie E. Stein było mi obce. Związana byłam z takim rodzajem uprawiania wiedzy, który jest daleki od ukorzenia prawd rozumu przed Prawdami Objawionymi, a religię traktuje jako jedną z dziedzin kultury. Dopiero „zawirowania życiowe” wykazały bezużyteczność mojego filozofowania wobec konkretnych sytuacji, w których trzeba dokonać wyborów, aby je przeżyć. Wówczas to objawiła się w moim życiu, jako życiodajna, filozofia uprawiana przez E. Stein. Pojawiły się też, wyrosłe na jej gruncie, ćwiczenia duchowe, które codziennie podejmowane pozwoliły mi dźwignąć się z egzystencjalnej zapaści. Oczywiście nie one same, zwłaszcza traktowane mechanicznie, przywracały stopniowo sens mojej naukowej pracy oraz blask i smak życiu. W moim życiu potwierdziła się skuteczność drogi filozoficznej E. Stein: „Kto szuka prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”. Otrzymane Światło „z wysoka”, a także duchowe kierownictwo s. Immakulaty i o. Wojciecha pozwoliły mi spojrzeć na świat, na ludzi, wreszcie na siebie samą zupełnie inaczej – tzn. w miłości. Przemieniło się moje wnętrze i zaczęłam ponownie radować się życiem. Świat się nie zmienił, zmieniło się jednak moje myślenie filozoficzne, a zarazem moje oczekiwania, moje działanie, mój stosunek do ludzi. Ten cud nawrócenia zawdzięczam głównie Edycie Stein. Ona też towarzyszy mi codziennie. Jej rady, jak uciszyć się wewnętrznie, jak rozpocząć i jak zorganizować dzień, jak przetrwać kryzys, jak dokonać trudnego wyboru, jak uporać się z niechęcią wobec „bliskich i dalekich” – dźwięczą mi w uszach, a ja staram się ich słuchać. Idąc za nimi, usiłuję iść za Chrystusem. To właśnie dzięki E. Stein odnalazłam tego najmądrzejszego Filozofa i Nauczyciela.Chociaż drogą pod przewodem Edyty Stein kroczę już blisko piętnaście lat, nie mogę powiedzieć, że życie moje jest łatwe, wolne od cierpień i rozmaitych utrapień. Stąd też często ponawiam pytanie: dlaczego tak jest? Dlaczego cierpię ja, moi najbliżsi, dlaczego cierpimy w ogóle, skoro tak bardzo staramy się być dobrzy? Dlaczego musimy znosić tyle trudów, samotności, upokorzeń, braku zrozumienia, mimo że czynimy wszystko, co w naszej mocy, aby tak nie było? I wtedy właśnie pojawia się Edyta ze swą promieniejącą osobowością. Bierze za rękę i prowadzi, nauczając w duchu wiedzy niezawodnej – a jest nią wiedza Krzyża. Zdawać by się mogło, że ta postać wiedzy może tylko odstraszyć, zniechęcić, że jest nie dla nas, a raczej dla świętych, którymi nie jesteśmy i wcale być nie chcemy. Sądziłam tak długo, nawet wówczas, gdy już studiowałam dzieła E. Stein. Właśnie – studiowałam, a nie wczuwałam się w jej życie, myśli i przesłanie. Był to jednak już znaczny postęp w mojej pracy nad sobą. Pamiętam bowiem, że gdy mój wspaniały i bardzo mądry Ojciec namawiał mnie do czytania pism Edyty, byłam niezwykle oporna na jego zachęty: „powinnaś swoje pióro poświęcić większym sprawom niż tym logiczno-metodologicznym robótkom, z których nic dobrego nie wynika”; „pisz o człowieku i Bogu, tam szukaj źródła dla swych filozoficznych zainteresowań”. Bardzo mnie denerwowały, wręcz złościły te namowy ojca. Gdy już wszystkie moje „naukowe” argumenty, w stylu: to, co Edyta pisze, to nie jest filozofia, to najwyżej scholastyczne, nie na czasie uprawianie wiedzy; rozumu z wiarą nie da się przecież połączyć itp., nie przynosiły efektu, po prostu zatykałam sobie uszy, aby nie słyszeć tego, co miał mi mój Ojciec do przekazania. Właśnie: nie słyszeć – czyli pozostać zamkniętą na wezwanie Transcendencji, na głos Boga i nie być Mu posłuszną. Jak się okazało z perspektywy moich doświadczeń, słuchanie i bycie posłuszną stanowiło dla mnie największy problem osobowościowy. Jest to jednak problem, z którym spotyka się prawie każdy i z którym trzeba się uporać, aby osobowościowo wzrastać. Z tym problemem zmagała się też Edyta, zarówno w walce o swoją tożsamość, jak i na płaszczyźnie filozoficznej. Efektem tych zmagań było osiągnięcie pokory – najtrudniejszej z cnót człowieka i badacza. Dopiero wtedy usłyszała głos, który był Prawdą. Jak sama mówi: „Pozostała mi wprawdzie bystrość w dostrzeganiu słabości drugich, jednak nie wykorzystywałam już jej, aby ranić bliźnich w najczulsze miejsca, lecz raczej starałam się ich oszczędzać. (...) Przekonałam się bowiem, że tylko wyjątkowo ludzie poprawiają się z błędów, gdy mówi im się »słowa prawdy«; pomaga to jedynie wówczas, gdy sami na serio pragną być lepszymi i upoważniają nas do takiej krytyki”. Usłyszenie głosu Prawdy z uwagi na mądrość płynącą z wiedzy Krzyża odsunęło od Edyty, jak i ode mnie, „pretensje swego ja”, ale też wyzwoliło we mnie radość z istnienia, radość z bycia posłuszną Bogu. Dało mi też możność zrozumienia, co to jest radość doskonała – czyli dar radosnego znoszenia upokorzeń, a także, co to jest radość paschalna, a więc radość pełna – radość z miłości aż po Krzyż; radość pojmująca i obejmująca narodziny i śmierć. Radość nadnaturalna, przygotowana przez wyrzeczenie, upokorzenie i posłuszeństwo – przez przekroczenie siebie. Dopiero przez ten etap drogi E. Stein i jej dzieło Wiedza Krzyża przestałam się lękać i zrozumiałam siebie, drugiego człowieka i życie. Zrozumiałam, że największymi realistami są święci, do czego przekonywał mnie usilnie mój Ojciec; że to właśnie oni Niebo – to, co najbardziej istotne i prawdziwe – osiągają już tu – na ziemi. dr hab. Anna Grzegorczyk Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.
Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku
|
|