Articles for Christians at TrueChristianity.Info. Z ciemności do światła (cz. II) Christianity - Articles - Rodzina
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Z ciemności do światła (cz. II)
   

Świadectwo,
Miłujcie się! 1/2008 → Rodzina



Publikujemy drugą część świadectwa Pawła seksoholika. Pierwsza część (zob. Miłujcie się! nr 5/2007) zawierała opis rozwoju uzależnienia aż do momentu decyzji podjęcia terapii według metody wspólnoty Anonimowych Seksoholików (w skrócie SA od ang. nazwy wspólnoty Sexaholics Anonymous).

Wcześniejsze próby leczenia nie przynosiły efektów.

Po przeczytaniu artykułu, który pomógł mi zdiagnozować moje uzależnienie od seksu, powiedziałem żonie, że zamierzam uczęszczać na mityngi dla osób uzależnionych. Żona nie tryskała z tego powodu entuzjazmem, ale też nie wyraziła sprzeciwu. Poszedłem na mityng. Nadzieja, która mnie niosła, była daleko większa od wstydu, który odczuwałem. Oprócz mnie przyszło tylko dwóch innych uczestników. Dowiedziałem się, jakie są ogólne zasady zdrowienia z uzależnienia w tego typu wspólnocie. Kierowała się ona zaadaptowanym programem 12 kroków Anonimowych Alkoholików (dalej „Program”). Ten Program może być stosowany przy zdrowieniu z różnych uzależnień.

Przede wszystkim musiałem zaakceptować fakt, że przegrałem swoje starcie z nałogiem i że zawsze je przegram, jeśli będę chciał samodzielnie stawać z nim do walki. Musiałem zaakceptować fakt, że żadna ludzka siła nie ma szans w walce z nałogiem, że bezpowrotnie utraciłem kontrolę nad swoim życiem i że tylko Bóg może mnie uwolnić od nałogu. Dalej się dowiedziałem, że moje życie w abstynencji od nałogu powinienem planować jedynie w odcinkach 24-godzinnych – ale codziennie. Na pierwszym mityngu dowiedziałem się także, że w sytuacji, gdy przychodzą pokusy, powinienem kontaktować się z innymi zdrowiejącymi seksoholikami i korzystać z ich doświadczeń.

Mityng nie był dla mnie ani pozytywnym wstrząsem, ani rozczarowaniem. Ogólnie nieźle się po nim czułem. Kilka dni potem zaliczyłem wpadkę masturbacyjną. Na drugi dzień po niej, rano dnia 8 września 2003 r., postanowiłem, że będę regularnie chodzić na mityngi.

Od początku mojego uczestnictwa w spotkaniach SA wróciła na stałe do mojego życia modlitwa. Początkowo była to modlitwa uzależnionych: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. Odmawiałem ją z grupą na każdym mityngu, a także coraz częściej samodzielnie. Program zalecał modlitwę. Początkowo używałem jej tylko po to, aby odwracać się od pokus. Nie miałem głębszych uczuć religijnych. Jednak Program uświadomił mi, że w moim dotychczasowym przeżywaniu Pana Boga zawarty był pewien zasadniczy błąd. Nie rozumiałem początkowo jego istoty; uwierzyłem na słowo, że cały mój światopogląd został wypaczony przez nałóg.

Po krótkim czasie się okazało, że modlę się coraz częściej, że często robię to bezwiednie, że zaczynam się modlić tekstami modlitw Kościoła (Zdrowaś Maryjo..., Ojcze nasz…), znanymi mi z czasów dzieciństwa i młodości. Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że buntując się przeciw Kościołowi w ogóle, w szczególności buntowałem się przeciw kultowi maryjnemu. W tamtym czasie z tego buntu nie zrezygnowałem, ale równocześnie odmawiałem Zdrowaś Maryjo.

Ratunek w Programie

Po mniej więcej trzech miesiącach abstynencji dopadły mnie zmasowane objawy odstawienia – w postaci lęków, napadów paniki, bezsenności, bólów głowy oraz ogólnego osłabienia organizmu, które objawiło się w ciężkim przebiegu infekcji wirusowych. Objawy te ogólnie odbierałem jako mniej dolegliwe niż te, których doświadczyłem na początku lat dziewięćdziesiątych. Zadecydowało o tym przede wszystkim to, że metody wypracowane przez AA i znajdujące zastosowanie do seksoholizmu – odpowiednio stosowane – przynosiły ulgę w cierpieniu.

Kiedy się pozbierałem po pierwszym kryzysie, zrozumiałem, że następnego mogę nie przetrwać, jeśli bardziej intensywnie nie będę praktykował Programu. Ponieważ na moich „macierzystych” mityngach nie miałem możliwości zwrócenia się do osoby o długim stażu nieprzerwanej abstynencji, wykorzystując powiązania jednego z jego uczestników, poszedłem na mityng wspólnoty Anonimowych Narkomanów, o których wiedziałem, że posługują się tą samą metodą co AA. Zauważyłem tam, że doskonale rozumiem wszystkie wypowiedzi osób uzależnionych od środków chemicznych, a osoby te rozumieją mnie. Do dziś lubię mówić o sobie, że jestem szczególnym przypadkiem narkomana, który narkotyk produkuje we własnym mózgu. Odtąd przez kilkanaście miesięcy korzystałem głównie ze wsparcia zdrowiejących narkomanów. Nie rezygnowałem przy tym z udziału w spotkaniach osób uzależnionych od seksu, jednak wyraźnie czułem, że siłę i nadzieję czerpię głównie od Anonimowych Narkomanów. Decydujący był tutaj fakt, że w grupie narkomanów było kilka osób trwale i bezdyskusyjnie zdrowiejących.

Rychło wśród stałych uczestników mityngów narkomańskich dostrzegłem człowieka, którego droga zdrowienia była dla mnie szczególnie atrakcyjna: miał żonę i dzieci, stałą pracę, długą abstynencję i pogodny stosunek do życia pomimo wielu kłopotów. Ponadto uważał się on także za seksoholika, przy czym twierdził, że również w zdrowieniu ze swego uzależnienia od seksu osiągnął kilkuletni staż niekwestionowanej trzeźwości. To, że był on praktykującym katolikiem, o dziwo (cały czas byłem nieprzyjaźnie nastawiony do Kościoła) zupełnie mi nie przeszkadzało. Muszę w tym miejscu wyjaśnić, że we wszystkich ruchach wzorowanych na AA obowiązuje zasada tzw. sponsoringu, zgodnie z którą skutecznie zdrowiejący wspierają mniej w tym zaawansowanych, dzieląc się z nimi swoim doświadczeniem. Poprosiłem więc swego nowego znajomego o sponsoring, a on bez wahania i z radością się na to zgodził.

W tamtym czasie przeczytałem z polecenia innych uzależnionych książkę Grahama Maya Uzależnienie i łaska, której lektura mocno mnie poruszyła. Dotarło mianowicie do mnie, że oddając się nałogowi, oddawałem pokłony „cudzemu bogowi”, że grzeszyłem przeciw pierwszemu przykazaniu, na pierwszym miejscu w swoim życiu stawiając przyjemność. Zrozumiałem także, że cierpienie czy niespełnienie w wymiarze ziemskim dotyczy wszystkich ludzi, że ja nie jestem w tym względzie żadnym wyjątkiem, oraz że ostateczne spełnienie może dokonać się tylko po mojej śmierci, kiedy dusza moja będzie obcować z Panem Bogiem. Dotarło do mnie także, że jestem beneficjentem Bożej łaski i że moje życie ma głęboki sens w nieprzeniknionym Bożym planie. Także moja choroba i cierpienie mają sens – choćby taki, że mogę przez te trudne doświadczenia pomóc innym.

Rachunek

Praca nad Programem pod kierunkiem sponsora uzmysłowiła mi rozległość spustoszeń, których seksoholizm dokonał w moim życiu. Przyglądając się szeregowi epizodów z mojej nałogowej przeszłości, nie potrafiłem określić jej inaczej jak obłęd lub opętanie. Dopiero wówczas zobaczyłem monstrualną skalę tego zjawiska. Dość dokładnie policzyłem, że łączna suma czasu poświęconego przeze mnie na nałogowe zachowania i myślenie całkowicie wypełniłaby 4 lata. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale najostrożniejsze szacunki dawały za każdym razem co najmniej taki rezultat. Łączna suma poniesionych przeze mnie strat materialnych, bezpośrednich i pośrednich, stanowiła kilkaset tysięcy złotych. Do tego doszły najróżniejsze niepowodzenia w zakresie mojej edukacji i rozwoju zawodowego, sprowadzające się w sumie do całkowitego zaprzepaszczenia mej wiedzy oraz umiejętności. Bo mimo że ukończyłem studia, nauczyłem się języków itd., to później, w ramach swego biznesu, wykonywałem niemal wyłącznie ciężką pracę fizyczną... Moje małżeństwo znajdowało się w całkowitej ruinie, miałem zasadnicze problemy z nawiązaniem uczuciowego kontaktu z dziećmi. Ustawicznie kłóciłem się o wszystko z rodzicami. Nie miałem żadnych przyjaciół, ponadto mój biznes zakończył się bankructwem i popadłem w poważne zadłużenie... Moja zdolność do nawiązywania więzi z innymi uległa w okresie czynnego nałogu zatraceniu, moja zdolność do przeżywania piękna i dobra zamarła... Moja więź z Panem Bogiem została przeze mnie przecięta. Bardzo zaniedbałem swoje zdrowie fizyczne. Moja psychika nie funkcjonowała tak jak trzeba. Nie byłem zdolny podjąć podstawowych funkcji życiowych (praca, nauka, pomoc rodzinie). Zobaczyłem, że życie całkowicie wymknęło mi się spod kontroli. Byłem bankrutem w każdym rozumieniu tego słowa…

Zwiastuny odrodzenia

Równocześnie jednak praca nad Programem pozwoliła mi zobaczyć, że moja kilkumiesięczna pełna abstynencja seksualna zaczyna przynosić pierwsze zwiastuny odrodzenia. Po raz pierwszy w życiu nawiązałem bliską więź z dziećmi. Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz chętnie się z nimi bawiłem. Poza tym pojednałem się z ojcem i znacznie polepszyłem swoje stosunki z mamą. Pewnemu polepszeniu uległy także moje stosunki z żoną, choć nic nie było tu proste. Osiągnięcie przeze mnie pełnej abstynencji nie uwolniło mnie przecież samo przez się od wad charakteru, w szczególności monstrualnego egoizmu, który zawsze był ukryty za moim nałogiem i który ten nałóg wzmacniał. W nowej sytuacji były one bardzo dokuczliwe dla mojej żony.

Po pół roku abstynencji rozpocząłem likwidację swego deficytowego biznesu. Powiedziałem rodzicom o swej chorobie. Przyjęli to ze zrozumieniem i miłością. Kiedy dowiedzieli się o mojej sytuacji finansowej – pomimo podeszłego wieku i pomimo tego, że nawet nie śmiałem ich o to prosić – wzięli na siebie wszystkie moje długi. Zacząłem uczciwie prosić ludzi o pomoc – i ta pomoc zaczęła do mnie płynąć. Dobry człowiek pomógł mi w znalezieniu pracy. Natomiast praca nad Programem umacniała mnie w nadziei, że zmiana na lepsze nie tylko jest możliwa, ale jest wręcz zagwarantowana przy spełnieniu pewnych warunków.

Coraz więcej się modliłem. Zauważyłem, że szczególnie pomocną dla mnie modlitwą jest Zdrowaś Maryjo… – niejednokrotnie przy jej odmawianiu doświadczyłem odstąpienia natrętnych myśli, uspokojenia lub uśmierzenia bólu skołatanej głowy. Zacząłem dostrzegać, jak bardzo zafałszowałem sobie obraz całego świata, jak bardzo się starałem, aby nie widzieć, że Bóg jest miłością… Po raz pierwszy w życiu przeczytałem Nowy Testament, co w znaczący sposób wzmocniło moją wiarę w dobroć Boga. Pracując nad Programem, nauczyłem się powierzać całą swoją wolę i całe życie Panu Bogu.

Utrzymałem się w nowej pracy, z czasem nawet awansowałem; moja żona także zaczęła zarabiać. Wydobyliśmy się z kłopotów finansowych. Niemniej jednak moje samopoczucie było bardzo zmienne. Lęk i bezsenność stanowiły wówczas dość stały element mojego życia w pierwszych latach mego zdrowienia. Każda przerwa w pracy nad Programem owocowała kryzysem w postaci eskalacji tych objawów, trudnościami z koncentracją oraz ogólną destabilizacją emocjonalną. Stąd też starałem się uczęszczać na mityngi zarówno osób uzależnionych od seksu, jak i narkomanów. Na mityngach osób uzależnionych od seksu czułem się coraz mniej komfortowo. Nie czułem się bezpiecznie, kiedy podczas spotkania ktoś relatywizował pojęcie abstynencji i trzeźwości lub wręcz otwarcie mówił, że zdrowieje w kierunku stałego związku o charakterze homoseksualnym.

Ostatecznie jesienią 2005 r. sprawy w tej wspólnocie obrały kierunek dla mnie nie do przyjęcia. Uległa ona wówczas faktycznemu rozwiązaniu, a miażdżąca większość jej członków przystąpiła do amerykańskiej wspólnoty o pięknej wprawdzie nazwie, lecz o filozofii zdrowienia polegającej na tym, że każdy sam sobie definiuje abstynencję i trzeźwość. Poprzednie niedoprecyzowanie zasad ustąpiło miejsca programowemu relatywizmowi, który zawsze jest zły, ale w przypadku osób uzależnionych jest po prostu zabójczy.

Wraz z kilkoma innymi uzależnionymi od seksu wsparłem wówczas wspólnotę Anonimowych Seksoholików (SA) w Polsce, dzięki czemu jesienią roku 2005 zaczęły odbywać się regularne jej mityngi. Istotne było dla mnie to, że tylko Anonimowi Seksoholicy definiują abstynencję seksualną jako powstrzymanie się od wszelkich zachowań nałogowych, a w odniesieniu do pojęcia seksualnej trzeźwości wskazują, że można ją osiągnąć albo poprzez całkowity celibat, albo przez realizację miłości w małżeństwie. Poczułem się w tej wspólnocie jak w domu. Odtąd już z rzadka tylko odwiedzałem mityngi innych ruchów 12-krokowych i skupiłem się na zdrowieniu w SA. Wówczas już nie tylko pracowałem pod kierunkiem swojego sponsora, ale sam jako sponsor pomagałem w pracy nad Programem innym anonimowym seksoholikom. 

Odkrycie głębi

Mijały miesiące, a we mnie wskutek pracy nad Programem następowały dalsze pozytywne zmiany. W grudniu 2005 r., pomimo tego, że od wielu lat zupełnie nie uczestniczyłem w życiu Kościoła, poczułem potrzebę odbycia spowiedzi generalnej. Była ona dla mnie głębokim przeżyciem. Stanowiła zwrot w moim życiu – po jej odbyciu powróciłem do Kościoła. Moje ciągnące się od wieku dojrzewania dokuczliwe wątpliwości w sprawach wiary zaczęły stopniowo ustępować. Nie tylko sakramenty, ale nawet sama obecność w Kościele zaczęła dawać mi pokój. Spowiednik zwrócił mi uwagę, że data początku mojego trzeźwienia jest znamienna (święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny). Poczułem, że nigdy nie byłem sam. Pan Bóg niczym ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym cały czas darzył mnie łaską – to ja nie chciałem się na nią otworzyć. Od tamtej spowiedzi coraz bardziej regularnie przystępuję do sakramentów. Dbam też o to, by moje dzieci wzrastały w Kościele. Pomoc synowi w przygotowaniach do Pierwszej Komunii św. była dla mnie wspaniałym przeżyciem.

Tak pokrzepiony dalej pracowałem według metody 12 kroków SA. Następowały dalsze zmiany na lepsze. Stopniowo znikały te moje poglądy, które zabierały mi pokój ducha. W szczególności zarzuciłem wiarę w konieczność rywalizacji z innymi, wiarę w to, że rywalizacja jest naczelną zasadą rządzącą światem, że słabsi są godni pogardy i na nic dobrego nie zasługują, że ludzie mają różną wartość w zależności od takich czy innych cech. Zanikło we mnie przekonanie, że mężczyzna musi uprawiać seks, aby potwierdzać swoją męskość, że uprawianie seksu jest fizjologiczną koniecznością. W odróżnieniu od okresu czynnego nałogu nie czuję się ani samotny, ani niedopasowany do reszty świata, mam wielu kolegów i przyjaciół. Bardzo lubię doświadczać piękna przyrody, lubię się śmiać. Z myślą o zapewnieniu bytu swej rodzinie rozpocząłem nowe studia.

Polepszeniu uległy moje relacje z żoną. Żona zaczęła mi się bardzo podobać i pociągać mnie. Po raz pierwszy w życiu, przytulając ją, odczuwałem miłość. Kiedy doznaję w bliskości z nią podniecenia, nie odczuwam przymusu natychmiastowego seksualnego rozładowania. Jestem wtedy czuły i cierpliwy. Moja sfera seksualna uległa po kilku latach zdrowienia takiemu oczyszczeniu, że wydawało mi się, iż mogę wyrazić miłość poprzez seks. Nadzieje te były jednak przedwczesne z uwagi na zranienia żony i moją niedojrzałość. Oboje ponosimy konsekwencje mojego nałogu. Zamieszanie nim spowodowane uniemożliwiło nam w przeszłości rzeczywiste poznanie siebie nawzajem. Teraz chwilami obydwoje doznajemy szoku, odkrywając prawdę o drugiej stronie. W związku z tym proces fizycznego zbliżenia pomiędzy nami uległ pewnemu zahamowaniu. Nie martwię się tym, choć tęsknię za pełną bliskością z żoną. Wiem, że Bóg w swej mądrości i miłości wybrał dla nas najlepsze z rozwiązań. Dzięki literaturze SA dobrze wiem, że na wstrzemięźliwości seksualnej nic nie tracę. Ostatnio zacząłem modlić się regularnie za swoją żonę, co ma taki skutek, że nie złoszczę się na nią tak jak kiedyś. Jesteśmy 18 lat po ślubie, ale dopiero od kwietnia 2007 r. przestaliśmy się kłócić.

Po przerobieniu etapów pracy nad Programem odnoszących się do moich uraz i wad charakteru obecnie rozpatruję krzywdy, jakie wyrządziłem innym ludziom, pracuję nad kwestią zadośćuczynienia i prostowaniem relacji. Przeanalizowałem życie pod kątem urazów, jakie żywiłem do innych, do Pana Boga i do samego siebie. Istotne okazało się codzienne praktykowanie przebaczania. Zobaczyłem, że za moim uzależnieniem, za bezmiarem cierpienia, które zgotowałem Panu Bogu, innym i sobie samemu, stoją wady charakteru sprowadzające się do 7 grzechów głównych. Najistotniejszym z nich okazała się w moim przypadku nie pożądliwość, lecz pycha. To ona była autorką scenariusza rozwoju mojej choroby. Dziś muszę uczyć się pokory.

***

Uzależnienie jest rakiem duszy, którego rozwój można powstrzymać, jednak nie można raz na zawsze usunąć z wnętrza człowieka jego mechanizmu spustowego. Jestem od ponad czterech lat w abstynencji, ale dobrze wiem, że ten mechanizm we mnie drzemie. Czasem Pan Bóg uzdrawia bezpośrednio, w szczególności poprzez sakramenty, jednak aby mógł to uczynić, człowiek musi otworzyć się na działanie łaski. A ludzie uzależnieni w ogromnej większości tego nie robią. Bronią się zawzięcie przed tym otwarciem się. Ja nie chciałem tego zrobić. Program 12 kroków SA okazał się w moim przypadku lekarstwem na upór. 

Pewien anonimowy seksoholik nazwał Program 12 kroków „ćwiczeniami duchowymi w wersji dla szczególnie zatwardziałych i zbuntowanych grzeszników”. Lubię tę metodę. Z łaski Boga zawdzięczam jej życie.

Paweł, seksoholik 

Zamów prenumeratę

Jeśli jesteś zainteresowany pobraniem całego Numeru w formacie PDF



Artykuł opublikowany za zgodą Miłujcie się! w listopadzie 2010 r.


Czytaj inne artykuły Chrześcijańskie po Polsku


Top

Poleć tę stronę znajomemu!


Przeczytaj teraz: