Chrześcijańska biblioteka. Boska Komedia. Piekło: Pieśń XXXIII. Chrześcijaństwo, katolicyzm, ortodoksja, protestantyzm. Boska Komedia.
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Piekło: Pieśń XXXIII
   

Spis Treści: "Boska Komedia"


Krąg IX. 2. Antenora — ciąg dalszy. 3. Ptolomea. Zdrajcy przyjaciół.

Od strawy dzikiej oderwał paszczękę

Ów potępieniec i krew z ust ocierał

Włosami czaszki, której mózg pożerał.

I mówi: «Srogą chcesz odnawiać mękę,

Serce mi pęka, nim usta otwieram.

Lecz gdy ze słów mych jak z nasion dojrzeje

Hańba dla zdrajcy, którego pożeram,

Słuchaj, wypowiem, wypłaczę me dzieje.

Nie wiem, kto jesteś, przez jaki cud nowy

Zaszedłeś do nas, lecz po dźwięku mowy

Poznaję w tobie Włocha, florentyna.

Widzisz przed sobą hrabię Ugolina

A ten, co teraz jest mej zemsty łupem,

Zwał się Rudżieri, był arcybiskupem.

Jak mnie w zdradzieckie usidlono słowa,

Jak nieostrożnie wpadłem w jego ręce,

Nie warto mówić, bo rzecz nie jest nowa.

Lecz o mym zgonie, o mej strasznej męce,

Jeśli nikt wieścią uszu twych nie skaził,

Słuchaj i osądź, czy on mnie obraził.

Jest w głębi wieży podziemna pieczara,

Sławna mym zgonem; dziś może w niej jęczy

Na nowo jaka niewinna ofiara.

Tam okiem witym z żelaznych obręczy,

Widziałem mnogich księżyców oblicze,

Aż mnie raz we śnie przywidziana mara

Zdarła przyszłości chmury tajemnicze.

Przyśniło mi się, że biskup zawzięty

Polował wilka z małymi wilczęty,

Na owej górze, co wzniosłymi szranki

Z pizańską ziemią i Lukką graniczy.

Już chudą psiarnię zemkniono ze smyczy,

Hrabia Gwalandi, Sismondi, Lanfranki

Szczują na czele, zdobycz będzie łatwa:

Już wilk znużone zatrzymuje kroki,

Upada wreszcie i ojciec, i dziatwa:

I widzę kłami rozprute ich boki.

Budzę się! Jeszcze noc nie zeszła z nieba,

Już moje dziatki, wspólniki niewoli,

Szlochają przez sen i wołają: »chleba!«.

O! Jeśli dotąd serce ci nie boli,

Kiedy pomyślisz, co się we mnie działo

I co me serce nadal przeczuwało,

Jeśli nie płaczesz, któż ci łzy wyciśnie?

Budzą się dzieci, wkrótce chwila błyśnie,

W której nam zwykle udzielano strawy,

Lecz na sen pomnąc truchlałem z obawy.

Wtem z bram więzienia łoskot mnie doleci,

Zamurowano! — spojrzałem na dzieci,

Spojrzałem z niemej wyrazem rozpaczy;

A w głębi serca czułem mróz jak w grobie.

Gwido mój mały wołał: »Co to znaczy,

Tak dziko patrzysz? Ojcze mój, co tobie?«

Nie mogłem mówić, ni łzy z oczu dostać,

Milczałem długo — aż do nocy końca.

Nazajutrz do nas zbłądził promyk słońca

I w twarzach dzieci ujrzałem mą postać.

Natenczas z bólu gryzłem obie ręce.

Synowie myśląc, że mnie głód tak pali,

Łamiąc rączęta ze łzami wołali:

»Ojcze kochany, ulżyj twojej męce,

Zjedz twoje dzieci, tyś nas ubrał w ciało,

Tobie nas biednych rozebrać przystało«. —

Musiałem milczeć i ból w sobie morzyć,

Wkrótce i mowa w ustach nam zamarła!

Jęczeć nie śmiałem, by dzieci nie trwożyć.

O ziemio, czemuś ty nas nie pożarła!

Weszło czwartego dnia światło zabójcze,

Anzelmek mały przywlekł się pod nogi

I przerażony wolał: »Ojcze drogi!

Ach! Czemu ty nas nie ratujesz, ojcze?«

Wołał i skonał! — Jak mnie tu widzicie,

Tak ja widziałem wszystkie dzieci moje

Jedno po drugim — wszystkich było troje,

Wszystkie u nóg mych zakończyły życie.

Od zwłok jednego do drugiego biegłem,

Ślepy na trupach potknąwszy się ległem.

Dzień jeszcze siódmy do słońca zachodu,

Krzyczałem z żalu, a na koniec — z głodu,

Bo głód był jeszcze sroższy od żałości».

Skończył i dziko wywróciwszy oczy,

Na nowo usta w krwawą czaszkę broczy,

I jak pies zębem zgrzytając, rwie kości.

O Pizo! hańbo pięknej ziemi włoskiej,

Kędy si dźwięczy tak miękkimi głoski;

Gdy cię nie karzą leniwe sąsiady,

Niechaj się nagle wzruszą z swej posady

Sąsiednie wyspy, Kapraja, Gorgona,

Zahaczą Arnę, gdzie jej ujście kona;

Niech tak szeroko roztoczy swe tonie,

Aż wszystkich twoich mieszkańców pochłonie.

Bo jeśli wrogom Ugolino hrabia

Zdał twoje zamki i winien tej zdrady,

O nowe Teby! Cóż twa złość wyrabia?

Jakaż twą zemstę czarna pamięć szpeci,

Głodem niewinne morzyć jego dzieci!

Widziałem drugich potępieńców z bliska,

Jak lód ich swymi bryłami naciska;

Nie stali w lodach, lecz wznak wywróceni

Na lodowatej leżeli przestrzeni.

Tam łza zamarza w chwili, gdy wybłyska,

Boleść jak robak po ich wnętrzach toczy,

Bo jej nie mogą wypłakać przez oczy.

Jak hełm z kryształu, skrzepła łez powłoka

Kryje pod rzęsą całą wklęsłość oka.

Choć jak stwardniała z mrozu skóra muła

Twarz moja prawie stała się nieczuła,

Wiatr jakiś, czułem, obwiał moje ciało.

«Mistrzu mój,» rzekłem, «mów, co tu powiało?

Czy wiatr w tym chłodzie jeszcze nie zastygnął?»

— «Dowiesz się wkrótce, skąd wiatr aż tu śmignął,»

Mówił, «przyczynę gdy wzrok twój wyśledzi,

Oko wyręczy głos mej odpowiedzi».

Z tych nieszczęśliwych jeden tymi słowy

Do nas przemówił z skorupy lodowej:

«Dusze uwięzłe w swego grzechu matni,

Który was wtrąca aż w ten krąg ostatni,

Zerwijcie z twarzy mej twardą zasłonę,

Ulżyjcie bólem serce przepełnione,

Niechaj wyleję choć jedną łzę ciepłą,

Bo już mi oko i serce zakrzepło».

A ja: «Chcesz, abym ulżył ci w cierpieniu,

Kto jesteś, nazwij siebie po imieniu;

Gdy nie usunę twoich łez przeszkodę,

Bodajbym w lodach tych na wieki siedział!»

«Brat Alberigo jestem» odpowiedział,

Zły owoc z mego wyrasta ogrodu

I tu za figę mam daktyl w nagrodę».

— «Czy już umarłeś?» rzekłem drżąc od chłodu,

A on: «Nic nie wiem, odkąd tu drętwieję,

Co z moim ciałem na świecie się dzieje.

Bo Ptolomea ma te przywileje,

Że często dusza wpada w nią niebacznie,

Nim Parka przędzę rwać dni naszych zacznie.

A gdybyś chętniej zdjął lód z moich powiek,

Wiedz, że gdy zdrady dopuści się człowiek,

Ciało dyjabłu odkazuje dusza,

Który nim rządzi, włada najzupełniej,

Nim się czas kary cielesnej wypełni;

Dusza zaś wpada aż w tę chłodną studnię.

Może wam jeszcze jawi się w swym ciele

Cień, co tu ze mną w tych lodach się rusza:

Patrz, Branka d'Oria! Już lat przeszło wiele,

Odkąd tu siedzi, wśród brył tego lodu;

Musiałeś kiedyś znać jego za młodu».

«Kłamiesz!» doń rzekłem «lub świadczysz obłudnie,

Bo Branka d'Oria nie umarł, on żyje

Jeszcze na ziemi, dobrze je i pije».

On odpowiedział: «W jamie Złych Tłumoków,

Tam gdzie widziałeś war smolnych potoków,

Mógł jeszcze nie być cień Sanchy Michała

W chwili, gdy Branka d'Oria szatanowi

Ustąpił swego pomieszkanie ciała

Jako wiernemu zdrady spólnikowi.

Teraz gdym całą ufność w tobie złożył,

Otwórz me oczy!» Jam ich nie otworzył,

Bo względem jego nieszczerość tą razą

Nie była żadną szczerości obrazą.

Wrogi cnót wszystkich, o genueńczyki!

Wstyd wam, pomiędzy takimi grzeszniki

Jednego ziomka waszego spotkałem,

Który, co czyny jego świadczyć muszą,

Na dno Kocytu pogrążył się duszą,

Gdy jeszcze życie kłamie swoim ciałem.


Spis Treści: "Boska Komedia"

Pobierz: "Boska Komedia"

Źródło: http://wolnelektury.pl

Читайте також: Данте Аліг'єрі. Божественна комедія.

Читайте также: Данте Алигьери. Божественная комедия.


W górę

Poleć tę stronę znajomemu!

Przeczytaj teraz: