Chrześcijańska biblioteka. Boska Komedia. Piekło: Pieśń XXXIV. Chrześcijaństwo, katolicyzm, ortodoksja, protestantyzm. Boska Komedia.
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.                Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.                Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.                Czcij ojca swego i matkę swoją.                Nie zabijaj.                Nie cudzołóż.                Nie kradnij.                Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.                Nie pożądaj żony bliźniego swego.                Ani żadnej rzeczy, która jego (bliźniego) jest.               
Portal ChrześcijańskiPortal Chrześcijański

Chrześcijańskie materiały

 
Piekło: Pieśń XXXIV
   

Spis Treści: "Boska Komedia"


Krąg IX. 4. Judekka. Najwięksi zdrajcy: Judasz, Brutus, Kasjusz, Szatan. Powrót do światła.

«*Vexilla regis prodeunt inferni*

Wprost ku nam! Jeśli widzisz za pomroką»

Mistrz mówił, «patrzaj, wytężaj twe oko».

Kiedy noc naszą półsferę zaczerni

Lub ciemny tuman przedmioty powleka,

Myślim, że widzim młyn wietrzny z daleka;

Tak, zdało mi się, oko me postrzegło

Stojącą jakąś budowę odległą.

Wtenczas od wiatru szukając ochrony,

Stanąłem za mym wodzem, bo zasłony

Nie było innej; tam wśród wiecznej zimy,

Już byłem w miejscu, gdzie cienie widziałem,

A co z przestrachem wpisuję w te rymy

Oblane lodem jak ździebło kryształem.

Ten w lodach leży na wznak rozciągnięty.

Ci prosto stoją, drudzy wspak na głowie,

Ten łukiem twarz swą nagina do pięty.

Gdyśmy do tyla zaszli w to pustkowie,

Że już mojemu mistrzowi się zdało,

Pokazać szpetne, niegdyś piękne ciało,

Zwrócił się do mnie i mówił z powagą

«Oto Lucyfer, oto krąg przeklęty!

Teraz się cały uzbrajaj odwagą».

Jakiem ja wtedy osłabnął i skolał,

Mój czytelniku, zamilczeć bym wolał,

Pod piórem moje zastygłoby słowo.

Jeśli najmniejszy masz kwiat wyobraźni,

Wyobraź sobie, jak dręczy i drażni

Stan, w jakim całą duszą się zawarłem,

Zda się, pół żyłem, na poły umarłem.

Król piekielnego państwa jakby kawał

Głazu nad lody pół piersią wystawał;

Jak wzrost mój dosyć ogromny, nie kłamię,

Tak wielkie było jego jedno ramię.

Zważ, jaka całość mogła być niemała,

Zastosowana do tej części ciała.

Jeśli tak piękny był, jak teraz szpetny,

Kiedy od Stwórcy odwrócił wzrok świetny,

Grzew, wszelki zakał musi iść od niego.

Dziw! Głowa jego kształtu potwornego,

Na trzech obliczach razem osadzona:

Pierwsza twarz była jako żar czerwona,

Dwie zaś policzkiem do pierwszej przypadły;

Obie na środku dwóch ramion usiadły,

Schodząc się z sobą aż pod wierzchem głowy;

Oblicze prawe biało-żółtej barwy,

Jaką mieszkaniec dziwi nadnilowy.

Pod każdą twarzą tej potwornej larwy,

Jak z okrętowych żagli płachta jaka,

W miarę wielkości tak dziwnego ptaka,

Sterczą dwa skrzydła, lecz bez piór, bez pierza,

Całe skórzane jak u nietoperza.

I nieustannym swych skrzydeł trzepotem

Wiał na trzy strony trzy wiatry z łoskotem,

Od których marzły kocytowe lody.

Sześcioro oczu miał, z tych każde oko

Nie łzami, krwawą płakało posoką,

Która spływała jak łza na trzy brody.

I trzech grzeszników przeżuwał jak zwierze,

Każdego żuła osobna paszczęka,

Jako cierlica drze lniane paździerze.

Lecz ząb łagodniej kąsał porównany

Z szponami, jakie zadawały rany,

Zdało się, skóra aż do kości pęka.

«Duch, co największe bodaj cierpi męki.

Którego wewnątrz czarnej paszczy głowa,

A sam na zewnątrz jej nogami miota»

Mistrz mówił, «oto Judasz Iskariota!

Dwaj, co głowami zwisają z paszczęki,

Pierwszy to Brutus! choć ból rzeczywisty

Szarpie go, jednak milczy jak niemowa;

Drugi, patrz dobrze, to Kasjusz barczysty.

Noc już powraca, teraz czas iść dalej,

Bośmy już w piekle wszystko oglądali».

Jak chciał, jam jemu na szyi zawisnął.

W chwili, gdy potwór swe skrzydła roztacza,

Szybki jak piorun, co już spadł, nim błysnął.

Mistrz się uczepił do boków kudłacza,

Z kudłów na kudły śliznął się pięściami,

Między ich runem spadał a lodami.

Gdyśmy już doszli do miejsca, o cudo!

Tam, gdzie pod biodra rozszerza się udo,

Mój wódz, jak gdyby wpadł na fortel nowy,

Gdzie były nogi, przewrócił wierzch głowy,

Piął się po kudłach, aż trzęsły mną dreszcze,

Myśląc, że nazad idę w piekło jeszcze.

«Trzymaj się dobrze, tą chyba drabiną»

Mówił wódz, dysząc z trudu i pośpiechu,

«Możemy zstąpić z tego gniazda grzechu».

I wkrótce wyszedł skały rozpadliną,

Stanął, odetchnął piersią i co żywo

Roztropną stopę podstawił, i na nią

Rad mnie wysadził nad samą otchłanią.

Podniosłem oczy i widziałem dziwo!

Wspak przewróconą postać Lucyfera,

Rzekłbyś, nogami w powietrze się wpiera.

Czy byłem w strachu, niechaj ludzie prości

Zgadną, co nigdy z takiej wysokości

Schodzić nie mogli! Gdym ochłonął z trwogi,

Mistrz mówił do mnie: «Teraz wstań na nogi;

Droga daleka, a ścieżki nużące,

Już gwiazdy nocne, wschodząc, płoszy słońce».

Tam droga, którą miałem iść na nowo,

Nie była prostą ulicą zamkową,

Raczej jaskinią, co ma wejście krzywe,

Ściany chropawe, a światło wątpliwe.

«Mistrzu mój,» rzekłem, «gdym wart twego względu,

O przemów do mnie, wyprowadź mnie z błędu,

Gdzie są te lody? Ich grubą powłoką

Jak tam Lucyfer zapadł tak głęboko?

I jak to słońce, szybkość niesłychana,

Przebiegło drogę od wczoraj do rana?»

A mistrz: «Myśl twoja jeszcze za punkt lata,

Gdzie stoi szczecią potwora kudłata,

Robak, co wierci i toczy rdzeń świata.

Ilem w dół schodził, byłeś tam o tyle,

Gdym się obrócił, przeszedłeś w tę chwilę

Punkt, do którego ze wszech stron zebrane

Wszystkie ciężary ciężą pociągane.

Ty pod półkulę zstąpiłeś z kolei,

Co przeciwległą jest względem Judei,

Wielkiej pustyni, wśród której oazy

Poczęty człowiek żył i zmarł bez zmazy.

Gdy tam jest wieczór, tu nam ranek świeci:

Ten, po którego szczeblowałem szczeci,

Jak stał, tak stoi wbity między lody.

Strącony, tędy snadź on z nieba spadał,

Ląd, co z tej strony pokazał się wprzódy,

Ze strachu pasem otoczył się wody;

Od Lucyfera uciekając może,

Gdy bliżej naszej półkuli osiadał,

Zostawił tutaj to próżne wydroże.

Jest tam nieznane miejsce dla nas obu,

Stąd tak odlegle, wzniesione wysoko,

Jak cały przestwór Belzebuba grobu.

Kędy jest, trudno go poznać na oko,

Chyba po szmerze małego strumyka,

Który otworem przez siebie wyrżniętym,

Środkiem tej skały swe fale pomyka,

Płynąc korytem pochyłym i krętym».

Wódz i ja w otwór wstąpiliśmy ciasny;

Zniecierpliwieni oglądać świat jasny,

Nic się nie troszcząc o trud naszej jazdy,

Szliśmy bez przerwy, on pierwszy, ja drugi;

Przez otwór błysły niebios piękne smugi,

W końcu wychodząc, witaliśmy gwiazdy.


Spis Treści: "Boska Komedia"

Pobierz: "Boska Komedia"

Źródło: http://wolnelektury.pl

Читайте також: Данте Аліг'єрі. Божественна комедія.

Читайте также: Данте Алигьери. Божественная комедия.


W górę

Poleć tę stronę znajomemu!

Przeczytaj teraz: